piątek, 6 lutego 2015

zawiedzeni Pingwinami




Większość znanych mi dzieciaków (a znam ich naprawdę dużo:) z niecierpliwością czekało na polską premierę Pingwinów z Madagaskaru... Do tych dzieciaków zaliczał się oczywiście mój mąż - ja mu trajkocze o 50 twarzach Graya, o Teorii Wszystkiego, a on na randkę na Pingwiny mnie zabrał! Buhahaha!:) W sumie to się nie wzbraniałam, raz żeby mu przykrości nie sprawiać, dwa że miałam ochotę pośmiać się z Juliana. Poszliśmy w poniedziałek, chcieliśmy miło rozpocząć tydzień i bezstresowo wrócić do obowiązków po feriach, poszliśmy pełni nadziei na świetną rozrywkę więc nawet sobie selfie zrobiliśmy (swoją drogą jak ja nie cierpię tego słowa! wrrrr!, ale jak je zastąpić?).


I o zgrozo wynudziliśmy się! A znajomi ostrzegali, że przesadzone, że nie tak zabawne jak by się mogło wydawać, że nieeee ... i faktycznie nieeeee! Całość opowieści nakierowana oczywiście na problem walki dobra ze złem - w tym wypadku pingwiny stają przed koniecznością ratowania swego całego słodkiego gatunku przed potworną, zazdrosną ośmiornicą, absolutny brak przy tym Juliana, Morta, Marlenki (brak dojmujący i wydaje mi się mocno osłabiający całą produkcję). Zawiedliśmy się maksymalnie. Jarek lepiej się bawi oglądając po raz enty odcinek o dżej dżeju aniżeli ten cały półtoragodzinny film... Mnie rozbawiły jedynie sceny na samym początku i końcu, a w trakcie jedyną rozrywką było dla mnie lizanie kwaśnych żelków:). Po raz kolejny z filmem nie wstrzeliliśmy się w nasz gust, a jedynym fajnym aspektem wypadu do kina był długi spacer w drodze powrotnej:) Kto jeszcze nie był, a się wybiera - odradzam! lepiej już sobie bajeczkę Krudowie obejrzeć, dostępną za darmo na wielu portalach - świetna rozrywka gwarantowana...
PS. Jarosław mi tu jeszcze podpowiada, że z Pingwinów to najlepsza jest piosenka Pitbulla:) i to święta racja!
                                                                                                                              M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz