niedziela, 13 grudnia 2015

drobne rozliczenie przed świętami.

                Za mną bardzo trudny okres, przede mną zapewne nie łatwiejszy, jednak biorąc pod uwagę moje zdrowie psychiczne i ten „zdrowotny egoizm” którego zawsze wymaga ode mnie mój najprywatniejszy psycholog, jest już lepiej… O czym mowa? Hmmm temat to trudny, nadal nie przetrawiony – temat moich relacji z bliskimi.
               Ja nigdy nie ukrywałam i nie ukrywam, że w pewnym stopniu mój umysł jest lekko skrzywiony, dyslektyczny (zadziwiające odkryć takie rzeczy w dorosłości i zrozumieć…), trudno mi pogodzić pewne rzeczy tak, by ze sobą grały, trudno mi podjąć decyzje jeśli w grę wchodzą uczucia moje i innych, często się waham, miotam, zadręczam – nawet w snach, analizuję każdą (nawet najbardziej błahą) z sytuacji życiowych, jakby od niej zależały losy świata, biorę winę na siebie i przez ten przesyt ledwo żyję… tak też było ostatnio, a jeśli do tego wszystkiego dodać jeszcze obowiązki codzienności, przedświąteczną gorączkę… to ufff! Potrzebuję czasu, by się wyciszyć, odpocząć – a dziś wspaniały dzień i pogoda po temu! Za oknem szaleje wiatr (choć z naszymi wywietrznikami w oknach, nie byłoby przesadą powiedzieć, iż i w mieszkaniu gości Pan WiatrJ), w uszach mam słuchawki z muzyką Michaela Buble z albumu świątecznego – mój tegoroczny hit.
Będzie lepiej, musi…

Wspomniany album znaleźć można choćby tutaj: 
 https://www.youtube.com/watch?v=EyKMPXqKlFk&list=PLVZFts556G9lhlADeVLL0Vn9339M4a2VO

                                                                                              
  
                                                                                                    Rozsmakowana w mandarynkach M.

niedziela, 22 listopada 2015

Ale Meksyk! Cejrowski faktycznie boso!


afisz reklamujący występ, pochodzi on z profilu Wojciech Cejrowski na face book

                 Mieliśmy ostatnio okazję uczestniczyć w pewnym ciekawym wydarzeniu w stolicy, śpieszę więc  je opisać, bo za chwilę zatrze się ono, jak wszystko, w mojej pamięci! A chciałabym żeby choć tu pozostało, nie przeminęło, żeby powodowało taki klik dla mojego przeładowanego czasami mózgu!
Wywód należy zacząć od tego, że zarówno ja, jak i małż mój jesteśmy fanami Pana Cejrowskiego – cenimy go za niezłomność w głośnym wypowiadaniu swojego zdania, za otwarcie na drugiego człowieka i za odwagę w realizacji marzeń. Nie mogło nas, więc zabraknąć na stand upie podróżnika w warszawskim kinie „Wisła”. Poszliśmy więc, mimo dręczącej nas od tygodnia wstrętnej jelitówki, pomyśleliśmy, że a nóż humory nam się poprawią, a potem i zdrowie dzięki tym humorom. Poszliśmy… Jarek jeszcze blady, więc niemal od razu jak nadarzyła się okazja, zasiedliśmy w fotelu. Sala kinowa powolutku wypełniała się ludźmi, a my słuchaliśmy ciut przygłośnej muzyki meksykańskiej. Nie skorzystaliśmy z kuszącej możliwości rozmowy z Panem Wojtkiem – kolejka była kolosalna, a nasze siły niestety nadwątlone… Następnym razem nie odpuścimy, bo nie mam żadnych wątpliwości, że następny raz będzie…

 tu widać jak na dłoni, jak wielkim zainteresowaniem cieszą się występy Pana Wojtka... i jeżeli choć połowa tych osób stała w kolejce do własnej chwili rozmowy z podróżnikiem, to, to, to ja dziękuję za bycie jej uczestnikiem:) zdjęcie pochodzi z facebookowego profilu artysty.

              Dlaczego? Bo było intersująco, szczerze, z humorem (salwami śmiechu nie raz i nie dwa)… Bo pojawiło się to wszystko co lubimy w odcinkach Boso… Cały występ był niesłychanie spójny, przemyślany od początku do końca i aż dziw, że występujący nie pogubił się w gąszczu pobocznych wątków, którymi sypał jak z rękawa. Dowiedzieliśmy się dlaczego warto wybrać się do Meksyku, na co zwracać uwagę już tam będąc (brak myślenia abstrakcyjnego tubylców), na co uważać (niezwykle palące papryczki), co jest piękne (wszechobecność barw) , co nieco mniej (kompletne rozpasanie     w przepisach), co ciekawe (przenośne cpn-y), co zaskakujące (zaradność Meksykańskiej ludności)… Ufff cała masa informacji, przeplatana wątkami z życia prywatnego podróżnika – jak choćby historia dziadka ze sztucznym okiem, pozostawiającego je tu i ówdzie, niczym prywatna kamera. Nie zawiedliśmy się również jeśli chodzi o wywody oceniające naszą obecną sytuację geopolityczną. Mądre słowa padły, trafione w samo sedno!!!
Wieczór przemiły, odprężający, odrywający od rzeczywistości!
Wiem, że tych występów na mapie Polski jest i będzie cała masa – Polecam więc z czystym sumieniem!

i jeszcze nasz bilet... jako dowód!

                                                             Z pozdrowieniami od jesiennego koca i grzańca, M.


sobota, 14 listopada 2015

Vive la France - w dniach trudnych dla całej Europy!


Dziś będzie krótko, bo cóż można mądrego napisać w tak czarnym dniu? 
Nasza polska jesień zdaje się płakać, solidaryzując się z ludźmi, którzy wczoraj stracili swoich bliskich z tak marnych pobudek... 
Ile warte jest ludzkie życie? jeśli inni stawiają je na szali, w walce o... no właśnie o co? O to by pokazać światu że są silni? Że nikogo się nie boją? Że są lepsi, bo wyznają "lepszego" Boga? Tak wiele pytań się ciśnie na usta, tak trudno zrozumieć!
Polska zdziwiona, przerażona nie mniej i pełna zrozumienia! 
Francuzi, bądźcie silni i miejcie nadzieję, bo...

Kto twierdzi, że jest wszechmocna, 
sam jest żywym dowodem, 
że wszechmocna nie jest. 

Nie ma takiego życia, 
Które by choć przez chwilę 
Nie było nieśmiertelne. 

Śmierć
 Zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona.

                                    W. Szymborska

                                                                                                                             M.

poniedziałek, 26 października 2015

Karnisze linkowe - BZIDALLLL!

wspomniane karnisze w naszym wydaniu ... wiem wiem, jest źle!

Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia. Bardzo niewielu rzeczy kupionych do naszego mieszkania byłam tak pewna jak tychże karniszy. Bo są delikatne, prawie niewidzialne i nie narzucają się swoim masywnym wyglądem. Design mi odpowiadał w 100% - przecież od początku wiedziałam, że masywnych firan w naszym nowoczesnym mieszkaniu nie będzie, tym bardziej lambrekinów (cokolwiek by to nie oznaczało), nie, po prostu nie… Chciałam proste zasłony, zwykle ocieplające wnętrze, a przy tym chroniące przed oślepiającymi promieniami słonecznymi. A do tego przecież miały wystarczyć te lineczki. Po prostu ładne i funkcjonalne - tak je przynajmniej widziałam w domu znajomych i tak je zapamiętałam.

jedyne miejsce gdzie nie wygląda to jeszcze najgorzej, choć prawdę mówiąc nasza sypialnia to póki co misz masz wzorów, kolorów - nic nie jest tu dopasowane, ale zaczynam już nad tym pracować! Będzie lepiej!
a za oknem dźwig dumny stoi jak paw:)

Miałam dużo czasu na przemyślenie tej kwestii, podeszłam do tego wydawałoby się dosyć profesjonalnie – przeczytałam chyba wszystkie możliwe wypowiedzi użytkowników na forach, oglądałam filmiki montażowe, przejrzałam strony producentów i… i jak zwykle posłuchałam głosu serca, a nie rozumu! Tak wielu ludzi pisało, że to rozwiązanie się nie sprawdza, że stosunkowo drogie, ale Martyna nie mogła się powstrzymać, musiała zrobić po swojemu, pod prąd, na opak! A teraz żałuje! Bo najprostsze lniane zasłony okazują się za ciężkie, bo linki się opuszczają. Naciągnięcie ich graniczy z cudem i przyprawia o dreszcze (zawsze podczas aktu naprężania mam wizję rodem z horroru – zrywająca się linka wyłupuje mi oko, albo podcina gardło J wiem, wiem, wizja katastroficzna i bardzo naciągana, ponieważ śrubki przepuszczają za każdym razem, gdy zbyt mocno dokręcę). Żeby było w miarę ok, należy zamienić wkręty z opakowania, na takie grubości palca, a przy nieco większej rozpiętości niż 1,5 metra warto pomyśleć o wspornikach na środku. A żeby było naprawdę dobrze to trzeba omijać te karnisze szerokim łukiem i poszukać czegoś innego!
U nas powiszą one do najbliższego malowania ścian, prawdopodobnie dwa lata, bo tyle trwa okres rękojmi budynku i przed tym czasem trzeba będzie zgłosić wszystkie pęknięcia ścian, by deweloper naprawił je na własny koszt. Potem z dziką przyjemnością usunę je z domu i zamontuję najprostsze rurki. Chociaż nadal zastanawia mnie jedno! Jakim cudem te karnisze tak dobrze wyglądały w mieszkaniu naszych znajomych? Może mi się tylko przewidziało? A może wyidealizowałam sobie ten obraz?

 nasz prowizoryczny wspornik - najprostszy hak wkręcany w ścianę...
 wielka dziura i wychodzące po mocniejszym podkręceniu linek wkręty, buuuu



Apeluję więc na koniec! Nie bawcie się tego typu popierdółki! Na rynku znaleźć można tak wiele propozycji i alternatyw, że nie ma sensu denerwować się, co dzień patrząc na esy floresy nad oknem!  


Ku przestrodze! M.


niedziela, 4 października 2015

Głowa mnie nap… Napadowe bóle głowy mam!

"Głowa mnie nap… Napadowe bóle głowy mam!"
Tekst powyższy pochodzi z jednego ze skeczów legendarnego Kabaretu Ani Mru Mru. Król, na samym początku, uskarża się w nim na swoje życie, na nudne audiencje i na to, że w każdą niedzielę, po sobotnim balu jego głowa niemal eksploduje.

zdjęcie pochodzi z szerokich zasobów wujka google

I tak teraz myślę sobie, że ten król to fajnie miał – ta głowa to go tylko na żarty bolała, jego kłopoty też na niby. A w sumie ból głowy to niezbyt  wdzięczny temat do żartów, chyba że chichotu losu. Siedzę sobie teraz i idę dalej w swoich myślach, już mogę, bo ta głowa już nie boli, mogę się śmiać…  A bolała! Oj za nic w świecie nie chciałabym powtórzyć kilku poprzednich dni, na własnej skórze przekonałam się co to migrena, zobaczyłam tą aurę i zrozumiałam skąd jej niechlubna sława.
Po całych, wyczerpujących dniach, okraszonych garściami proszków dopiero wczesnym wieczorem przychodziła upragniona ulga. 
Musiałam więc zrobić reserch: mroczki przed oczami, znaczące osłabienie widzenia, zawroty głowy, nudności, potworny ból głowy, światłowstręt i osłabienie  - wystarczyło. Internet, pomocny jak zawsze, wypluł akt oskarżenia dla mnie – zbyt wiele stresów, mało snu, brak niezbędnych witamin i mikroelementów, być może nieodpowiednia dieta – słowem Migrena siatkówkowa. Głowo moja!!! Poprawię się, obiecuję – nie każ mnie więcej za moje zaniedbania! 

 
Ogromnie pomocna okazała się opaska na oczy, którą zamówiłam na Allegro, od razu pierwszego dnia mojego starcia z migreną - bałam się kolejnych takich trudnych dni. Wykonana została w pracowni Pani Katarzyny Gruszczyńskiej Galeria Expresso. Jest milutka w dotyku, dopasowująca się do kształtu twarzy i co najważniejsze w pełni zaciemniająca. A tekst wyszyty na niej w pełni obrazuje mój stosunek do świata w czasie gdy głowa nap*:) 


Hmmmm tak sobie uświadomiłam teraz, że może się ta opaska przydać także do nieco przyjemniejszych rzeczy:) kto wie!!!


Dla mnie było to pierwsze zetknięcie z migreną, choć prawdą jest, że bóle głowy to dla mnie nie pierwszyzna. Zadziwiające jest jednak to jak wiele osób nawet z mojego otoczenia jest z migreną na przysłowiowe „Ty”. Nie tylko ja w pierwszym odruchu przestrachu wmówiłam sobie guza mózgu, nie tylko mi do głowy przyszła utrata wzroku. Że też nikt nie wymyślił dotąd skutecznego leku, a przecież niektórzy cierpią chronicznie! Mam nadzieję, że ktoś mądry, coś kiedyś wymyśli… jakieś panaceum – należy się to tym osobom, które pomogły mi w ciągu ostatnich dni przetrwać.

                                                                                                                            M.

niedziela, 27 września 2015

Drzewo Migdałowe - nowinka w mojej skromnej domowej bibliotece



               Drzewo Migdałowe - książka kupiona pod wpływem impulsu – wzrokowego głównie! Bo okładka ciekawa… Chłopiec biegnący wśród starych budynków, uciekający? bawiący się? trudno ocenić, twarzy nie widać! Niby nie jest to nic, co powinno zachęcić do przeczytania prawie 400 – tu stronicowej księgi, ale jak dodać do tego intrygujący tytuł oraz podtytuł Siła miłości, cena nienawiści i droga do odkupienia, to nic tutaj ze sobą nie gra na pierwszy rzut oka. A ja lubię jak coś w książce nie gra, jak nie wszystko jest dane od razu, jak trzeba się pogłowić, jak nerwicy się dostaje, gdy nie wiesz co dalej, a oderwać się musisz!


              Hmmm no i niestety zawiodłam się. Nie, nie, książka w sumie warta jest przeczytania, chodzi mi raczej o tę tajemnicę, która tak zawoalowana na okładce, rozwiązuje się na samym początku. Zdradzała jej jednak tutaj nie będę, bo w końcu w recenzjach nie chodzi o to, by odrzeć lekturę z całej magii. Powiem tylko, że książka przedstawia historię życia Palestyńskiego Noblisty, historię wymyśloną, choć dosyć realistyczną. Może i nie jest to opowieść wysokich lotów, bo już po kilku rozdziałach wiadomo, że w życiu bohatera może być już tylko gorzej, ale sam fakt oderwania od cywilizacji zachodniej może być ciekawy w obecnej sytuacji geopolitycznej.
              I tylko żeby nie było, ja mam akurat bardzo trzeźwe podejście do kwestii problematycznych dla Europy, pewne rzeczy jestem w stanie zrozumieć, inne wykluczam… Jedna książka nie jest w stanie mnie przekonać do zmiany poglądów, choćby nie wiem jak bardzo idealizowała obraz muzułmanów, ale przyznać trzeba, że rozjaśnia nieco spojrzenie na życie i kulturę ludzi wschodu.





 Dla zainteresowanych:
M. C. Corasanti, Drzewo migdałowe, Wydawnictwo SQN, Kraków 2014



                                                                                    jak zawsze zaczytana M. 

poniedziałek, 21 września 2015

Lekko nie jest, ale...

                Stałam ostatnio na przystanku - godzina szósta, blady, mglisty świt, w oczach zapałki (w wyobraźni mojej bujnej przynajmniej) – z nogi na nogę przystępowałam, zimno się zrobiło i nagle stanęła obok mnie śliczna dziewczyna w śnieżnobiałej koszulce z napisem „Lekko nie jest”.

               I nagle w mojej głowie coś zaskoczyło, klik… maleńki obrocik na korbowodach rozbujał całą machinę myśli! Bo owszem, lekko nie jest! Ba! Powiedziałabym, że upiornie ciężko. Budzi cię budzik o piątej rano, po omacku idziesz wstawić wodę na kawę, w pośpiechu szykujesz się i biegiem na autobus. Burczy w brzuchu, ale co tam, później może będzie czas na jedzenie. Godziny w pracy dłużą się niemiłosiernie. Wracasz do domu wieczorem. Wracasz do DOMU… I znowu klik, coś wskakuje na swoje miejsce, coś czego wcześniej nie było! Własny dom, do którego chcesz wracasz, dla którego wiele rzeczy nabiera sensu. I te poranne pobudki, i godziny w pracy, która nie przynosi satysfakcji, i gonitwa za pieniędzmi, bo przecież kredyt sam się nie spłaci!


             I tak się uśmiecham do siebie (jak głupia) w tym miejskim! Lekko nie jest, ale co tam! Idealnie przecież nigdy nie było, ale teraz jest lepiej, jest bliżej tego ideału, który sobie założyłam w przypływie powagi, przy całej mojej niepoważności!


             Zdjęcię jak najbardziej porannej kawy, choć nie moje... Tak uśmiecha się tylko                                                     wykwintna turecka Magdy S.:)

                                                                                                                                            M.

niedziela, 5 lipca 2015

podwójna/potrójna/poczwórna inspekcja? to też już mamy z głowy!

                 Aż dziw ile się ostatnio dzieje! Po długich miesiącach czekania i pracy tylko, mamy nieco więcej rozrywki:) Trochę się stresujemy, bo nasze mieszkanie przechodzi ciągłe inspekcje. A właściwie stresowaliśmy się, bo te inspekcje od jutra ustępują pola remontom i wykończeniom. 
Ale od początku - rozpoczęło się w poprzedni piątek, na który zaplanowany mieliśmy odbiór mieszkania, poprzez poniedziałek kiedy otrzymaliśmy klucze, czwartkowe oglądanie naszego placu boju przez ekipę remontową, aż po dzisiaj dzień - inspekcję rodziców. Grubooooo, rzekłaby polska gimbaza, w końcu tyle oczu szukało potknięć dewelopera i podwykonawców, tyle palców próbowało odnaleźć jakieś niedociągnięcia i tyle nosów próbowało zwąchać jakiś przekręt! I co??? HAAAAA Nikomu się ta sztuka nie udała! Wręcz przeciwnie! Wszyscy gratulowali tak trafnego wyboru:) Pan fachowo pomagający przy odbiorach był mile zaskoczony, budowlańcy zgodzili się na wszystkie moje prośby o przeróbki, chwaląc przy tym dotychczasowe wykonanie, a rodzice już od progu ochy i achy wydawali. Utwierdziło nas to wszystko ostatecznie w przekonaniu o tym, że dobrze robimy, że dobrze wybraliśmy - bardzo nas to wszystko cieszy! Baaaaardzo:) 

                                   nasze nie tak piękne, ale w wolnej chwili nad tym popracuję
             
 I wiadomo, że wsparcie rodziny jest niezwykle ważne w takich przypadkach, ale o to się już chyba tak bardzo nie martwiliśmy od momentu spisania formalnego protokołu zdawczo - odbiorczego mieszkania, w którym uczestniczył nasz tzw "człowiek od odbiorów". I dzisiaj właśnie o tym protokole co nieco będzie, ponieważ jego utworzenie to dość ważny moment na drodze do uzyskania kluczy. Warto wspomóc się przy tej czynności osobą, która zna się na prawie budowlanym i skutecznie potrafi wyszukać wszelkie niedociągnięcia i usterki konstrukcyjne. Na rynku budowlanym istnieją wręcz całe firmy trudniące się odbiorami. To jasne, że ile firm i fachowców, tyle opinii na ich temat, ale nikt nie każe brać kota w worku - warto na przykład popytać znajomych i ewentualnie znajomych znajomych, żeby odnaleźć osobę zaufaną. Ceny za taką usługę wahają się w zależności od powierzchni mieszkania i miasta. U nas było to 250 złotych. Dużo? Moim zdaniem niewiele za stuprocentową pewność braku wad konstrukcyjnych. Całkiem skromnie też za naszą odwagę w kontakcie z deweloperem (przy którym chyba każdy kurczy się niczym Pan Kleks pod koniec jego bajki). A na czym sama usługa polega? Ano na tym, że mierzy się każde z pomieszczeń, sprawdza równość kątów, poziomów, pionów, dokładnie testuje okna, drzwi, ew. płytki balkonowe i całą jego konstrukcję, układ rur i instalacji i wszystko to porównuje się z planami mieszkania. I oczywiście zgodzę się z tym, że takie rzeczy wykonać można samemu, ale przy nieznajomości prawa i sprzętu staje się to niezwykle trudne. Który  z laików ma bowiem takie urządzenie, które z dokładnością co do milimetra wskaże wszelkie odchyły od pionu i poziomu? Chyba żaden...
Ale dalej... dalej to już tylko spisuje się wszystkie znalezione usterki w rzeczonym protokole i czeka na ich usunięcie (do 30 dni!), chyba że wady są poważne, wtedy i z odbiorem lokalu należy poczekać. My na szczęście czekać nie musieliśmy, bo to co znaleźliśmy to drobnostki - lekkie zarysowania na portalach drzwi, klamce okna i barierkach balkonu, niewystarczająco wyregulowane mechanizmy okien, zabrudzenia na ramach okiennych i lekkie odchylenia od poziomu w salonie sypialni +4/ +5 mm (norma w tym przypadku dopuszcza +/-3 mm). 
Na protokole znajdują się też pomiary liczników oraz formalny bełkot na temat usuwania usterek, prowadzenia prac remontowych i ewentualnej utracie gwarancji w określonych przypadkach.Tyle...
Zadanie dosyć stresujące przez to, że mimo idealnego wyglądu na pierwszy rzut oka, po kilku pomiarach okazać się może, że wymarzone gniazdko może nie nadawać się do zamieszkania, bo wykonawca mocno pokpił sobie sprawę - rzadkie to przypadki, ale przecież się zdarzają. Ufffff na szczęście nie u nas:) 
Dzięki tak optymistycznym wyliczeniom i wynikom inspekcji naszego Pana od odbiorów "pana w okularach" (jak to określił mój kolega z pracy, który polecał nam tego fachowca), podczas dzisiejszej inspekcji rodzicielskiej stresowaliśmy się jedynie tym czy widok z okna będzie się podobał, czy układ pomieszczeń przypadnie do gustu i czy osiedle wpadnie w oko:) choć nie powiem, mój Tato swym czujnym okiem sprawdzał nawet ławki i rattanowe podłoże w części wspólnej osiedla:) Nic niepokojącego nie znalazł, a i rozkręcił się w swoich planach, co by tu zrobić, żeby piękne upiększyć:)

AAAAAA gratuluję wszystkim tegorocznym maturzystom (Monia, buźka:*) i trzymam kciuki, za tych, którzy będą podchodzili do poprawek - to tylko kolejny etap w życiu, których będzie przed Wami jeszcze cała masa... 

                                                                                   Spalona warszawskimi tropikami:

                                                                   niczym mumia ze zdjęcia Dj Antoine :)                                                                                                                                                                                        M.


wtorek, 30 czerwca 2015

Odbiór kluczy, nieco wcześniejszy, choć chciałoby się jeszcze wcześniej...

                Noooo i ten moment kiedy na blogu teksty zaczną pojawiać się nieco częściej  i głównie na tematy budowlano - wykończeniowe można uznać za rozpoczęty! Z dwóch głównych powodów:
a) zaczął się dla mnie najmilszy okres roku, czyli wyczekane, wymarzone, upragnione wakacje
b) wczoraj otrzymaliśmy klucze do naszej 18-tki:)
W związku z powyższym i tematów pewnie pojawi się nieco więcej do poruszenia i już nie będę mogła się wymigać przed samą sobą, bo zmęczona pracą, bo sprzątanie mieszkania i blogger na końcu kolejki oczekującej.
Przed nami dość intensywny czas, zapewne pełen nerwów i pracy i o tym wszystkim będzie można tutaj przeczytać. A więc: trzy, dwa, jeden start!

             
              Mamy klucze, choć kwestia ich odbioru rozpoczęła się dla nas już dawno dawno temu!
Zacząć należy tutaj od tego, iż odbiór mieszkania jest zwykle poprzedzony pisemnym zaproszeniem od dewelopera. Zwykle, ale nie zawsze, dlaczego? Ano śpieszę z wyjaśnieniem - w przypadkach takich jak nasz, gdy każdy dzień oczekiwania na klucze wiąże się z konkretnymi kosztami (np. opłatami za wynajem kąta do mieszkania) istnieje pewna furtka dla kupujących mieszkanie - wcześniejszy odbiór. Tą wcześniejszość należy traktować raczej umownie, u nas było to raptem kilka dni, ale słyszałam o przypadkach gdy różnica opiewała na miesiące. Warto więc pytać i drążyć temat w biurze posprzedażowym. Jeśli deweloper zgadza się na takie rozwiązania trzeba jak najszybciej przedłożyć mu podanie "o wcześniejszy odbiór lokalu mieszkalnego". Wzorów takiego pisma w internecie znajduje się cała masa. Nie ważny jednak wzór, w tym przypadku liczy się tylko i wyłącznie zamieszczenie najważniejszych informacji: własne dane, dane mieszkania, oraz zrzeczenie się prawa do pisemnego powiadomienia o odbiorze mieszkania, które zawarte jest zwykle w umowach notarialnych, których numer nomen omen podać również trzeba. Tyle! Oczywiście dobrze byłoby zachować odpowiednią formę, gdyż pismo takie jest jak najbardziej oficjalne. Argumentacja podania? głowiłam się nad nią dobrych kilka dni, aż w końcu doszłam do wniosku, że nieważne co wpiszę w tym miejscu, firma z pewnością dostaje takich podań kilka i nie zagłębia się dostatecznie w ich treść! Toteż napisałam prawdę, że każdy tydzień zwłoki to spore koszty wynajmu innego mieszkania. Oczywista oczywistość ktoś by powiedział, ale chyba o to chodzi. Budowlańcy też przeliczają koszty więc to najtrafniejszy argument...
Nasze podanie trafiło do dewelopera w kwietniu i od tamtego czasu rozpoczęły się moje telefony do biura posprzedażowego - w końcu zrezygnowaliśmy z pisemnego powiadomienia - a co by było gdyby zapomnieli nas powiadomić... Oczywiście nie zapomnieliby, ale ja lubię się martwić:)
Ostatecznie okazało się, że wielu naszych sąsiadów od dawna przebierało nogami, by wkroczyć na teren budowy, podań takich było więc sporo, a Polnord przychylił się do nich twierdząc, że "są firmą wychodzącą naprzeciw potrzeb klientów":) to się jeszcze okaże...
O samej procedurze odbioru pod koniec tygodnia!

                                                                                           pozdrawiam wakacyjnie:) M.


sobota, 13 czerwca 2015

***** książki dla małych podczytywaczy

              Dziś o czymś z nieco innej niż zwykle parafii - moich książkowych odkryciach (jakże by inaczej:) - ale dla tych trochę młodszych fanów książek. Tak z racji Dnia Dziecka i poszukiwań prezentu dla małej Szuuuuu, co nieco poszperałam w zakątkach kilku księgarni i na półkach księgozbioru mojej pracy - tam też natrafiłam na dwie perełki. 
Pierwsza z nich, dostępna ostatnio jak się okazało również w MarcPolu i innych marketach w bardzo przystępnej cenie, wylądowała na półce Igi. Jej autorką jest Khoa Le - doskonała wietnamska ilustratorka, autorka całej serii przepięknie stworzonych książeczek. Mowa o pozycji Szymek Brudas. Pozycji idealnej dla tych całkiem małych jak i nieco większych - pouczającej, z humorem. 


Igula książeczkę (a może w sumie to i nawet księgę, bo jest ona nieco większych rozmiarów) zaakceptowała od razu. Kazała sobie opowiadać bez końca, ponieważ czytania nie ma tam zbyt wiele, obrazki mówią same za siebie. I tak przejrzałyśmy wszystkie możliwe bakterie czające się na niewielkim ciałku niesfornego chłopca, zauważyłyśmy, że niektóre z nich mają kilka par oczu, jedne się uśmiechają, inne mają złośliwe minki, część zajmuje się własnymi sprawami jak choćby podnoszenie ciężarów, kolejna grupa stara się tylko przyssać do bohatera. Cuuuudne to wszystko, takie proste, niewymuszone, aż się buzia śmieje nawet dorosłym... Spójrzcie tylko!



W serii znajdują się też inne, nie mniej ciekawe opowiadanka:



                   
                   Drugą pozycją, ale ta jeszcze troszkę poczeka na moja chrześnicę, jest Serce i inne podroby Grzegorza Kasdepke (człowieka od wspaniałych opowiadań dla dzieci).  


Książka skonstruowana w interesujący sposób - między poszczególnymi częściami opowiadania o dziesięcioletnim chłopcu i jego perypetiach miłosnych, znajdują się przepisy na dania z podrobów - coś dla mamy i dla dziecka, chciałoby się powiedzieć, chociaż ja nie za bardzo toleruję takie "egzotyczne" smaki:) Tutaj w przeciwieństwie do mojej poprzedniej propozycji, przewaga słów nad obrazem, ale jakich słów!!! Haaaa! Załączona Raperska wątróbka Wandy Chotomskiej powala! 



Aż żal, że jeszcze te 15 lat temu, gdy ja byłam dzieckiem, nie było zbyt wielkiego wyboru książek dla dzieci. Dzięki takim kniżkom, z pewnością wcześniej odkryłabym swoje zamiłowanie do nich...

                                                                      miłego weekendowego odpoczynku! M.



poniedziałek, 1 czerwca 2015

* muszę pochwalić co swoje, bo je znam i cenię!

              Za nami kolejny bardzo ciężki tydzień, począwszy od męczącego poprzedniego weekendu, przygotowań do uroczystości pewnej młodej damy, poprzez kurację antybiotykową, aż po przejażdżkę do rancho westernowego i maksymalnie skróconego weekendu minionego. 
wrrrr... stres, zmęczenie, osłabienie i brak absolutny czasu dały o sobie znać ze zdwojoną siłą! Próbowałam sobie z tym radzić na różne sposoby - trochę poćwiczyłam w domu (nawet yogę, która teraz wydaje się dość odprężająca i przyjemna), przytulałam się do poduszki swojej kiedy tylko mogłam, na spacer poszłam i nawet na siłownię pod chmurką zajrzałam. Całą kurację antystresową uzupełniłam lekkim, zmrożonym drinkiem powstałym z prostej Lubelskiej Brzoskwiniowej i coli.       I o dziwo przetrwałam, z pewnością tylko dlatego że musiałam, ale.. przy tym dokonałam pewnego odkrycia! A właściwie sobie o nim przypomniałam, chodzi tu o odkrycie doskonałego "babskiego", jak to mój Tajger stwierdził, trunku, dającego się połączyć chyba ze wszystkim i smakującego wybornie nawet bez dodatków! Oto on:



         Ja wiem, że zapewne znajdzie się zaraz parę osób, którym nie będzie podobało się promowanie alkoholu, ale dla mnie to nie jest równoznaczne z promowaniem alkoholizmu, chodzi tu raczej o pokazanie, że w regionie, z którego pochodzę ja, w  Lubelszczyźnie, produkuje się coś co znane jest i cenione w całym kraju, a z tego co można wyczytać ze strony producenta nawet i w szerszej Europie. Nie ma się co dziwić, bo te buteleczki pokazane powyżej zawierają coś bardzo uniwersalnego i ułatwiającego życie wielu domorosłym barmanom. By w miły, odrobinę % sposób spędzić czas wystarczy mieć dowolną Lubelską, ulubiony sok, owoce, lód i ewentualnie wodę gazowaną. Nie trzeba się głowić nad skomplikowanymi przepisami na drinki, zawsze wychodzi ok. Ale jeśli ktoś ma ochotę, może odwiedzić stronę stock spirits i tam odnajdzie całą masę różnorodnych przepisów. Przy okazji dowie się w jakich kampaniach społecznych bierze udział firma Stock Polska, jaką bogatą historią może się poszczycić i jak zaangażowana jest w życie mieszkańców lubelszczyzny. Powtarzam jeszcze raz, nikogo tutaj nie namawiam do pica alkoholu, lecz docenienia polskiej marki , która chyba jako jedyna potrafi równać się ze wspaniałymi domowymi nalewkami Ani M.  

                                                                   powtarzająca ciągle "byle do weekendu" M.


piątek, 22 maja 2015

obiecany projekt...

                  Kwestia kuchni to dla mnie w tym momencie drażliwa kwestia, bo niby znam doskonale swój gust, wiem czego chcę we własnym mieszkaniu i do czego powinnam dążyć, ale kiedy przychodzi do podejmowania decyzji to zaczynają się schody... W tym braku decyzyjności tkwi problem, miotam się jak oszalała między różnymi koncepcjami i nic nie postępuje do przodu. Nadal nie mamy jasnego planu działania, ponieważ mimo wizualizacji, projektów nadal nie jestem pewna, coś mi tam nie gra, coś nie pasuje, a ja nie wiem co! Może ktoś mi coś podpowie, po obejrzeniu tych rzutów?
Projekt I:



 Projekt II:





                  Różnica między projektem pierwotnym i jego poprawką tkwi w strukturze blatów i górnych szafek, uchwytów oraz płytek i choć bardzo prosiłam Pana od mebli o te poprawki, to chyba nic mi one nie dały, bo nadal nie wiem nic:( Chyba największy problem tkwi tutaj w doborze blatów i płytek. Jeszcze do niedawna przekonana byłam, że blaty robocze będą miały strukturę drewna, a kiedy moja koncepcja przepadła z kretesem po długich dyskusjach z fachowcem, bliska byłam płaczu. Teraz powoli przyzwyczajam się do myśli, że te blaty będą białe. Nie wiem nadal co z glazurą i gresem, choć podoba mi się pomysł szachownicy... Czy to dobra myśl? nie wiem, ale zostało już mało czasu więc trzeba już podjąć jakąś decyzję. Pomocy!!!

                                                                                                                       M.

wtorek, 5 maja 2015

Już za... już matura!



Hej, za rok matura,
Za pół roku, 
Już niedługo, coraz bliżej, 
Za pół roku.

Minęła studniówka 
Z wielkim hukiem. 
Już niedługo, coraz bliżej, 
Z wielkim hukiem.

Za miesiąc matura, 
Dwa tygodnie, 
Już niedługo, coraz bliżej, 
Dwa tygodnie. 

Oj, za dzień matura (o matko!), 
Za godzinę, 
Już niedługo, coraz bliżej, 
Już za chwilę. 

I co dalej? Wiadomo co.

Znów za rok matura, 
Za rok cały, 
Już niedługo, coraz bliżej, 
(ale)
Za rok cały...
Już niedługo, coraz bliżej, 
(lecz)
Za rok cały!

Oj jak mi się ta piosenka Czerwonych Gitar śpiewała ostatnio, głównie za sprawą Moniki - mojej siostry, która w tym tygodniu stanęła do egzaminu dojrzałości. Może ją trochę chciałam podenerwować swoim zawodzeniem, może rozładować napięcie, a może trochę zazdrościłam, bo to przecież tak fajny czas. Wspomina się go potem latami, niezależnie od wyniku, snuje się opowieści... Mmmm najlepsze to przecież lata życia, takie beztroskie jeszcze, ale już i niemal dorosłe. Chętnie bym do tego czasu wróciła. Ręka w górę kto jeszcze (i widzę teraz taki wirtualny las rąk:)!

Wszystkim tegorocznym maturzystom życzę niezachwianej siły i odwagi, wiary we własne umiejętności, optymizmu i uśmiechu. Powodzenia! 
Wszystkie kasztany kwitną dla Was! - popatrzcie na nie i uwierzcie, że wszystko jest na najlepszej drodze!






                                                                                                            M.

niedziela, 26 kwietnia 2015

kuchenne rewolucje?:)

                 Każdy szanujący się, początkujący kucharz sporo eksperymentuje przy garach. Na eksperymenty zaś czas jest potrzebny, a i warto żeby ten czas był w miłym dla oka miejscu spędzony. Dlatego ważne jest dla mnie niesłychanie żeby moja kuchnia wyglądała pierwszorzędnie, pięknie jak z okładki magazynu:) Z resztą co jest sercem domu? Kuchnia oczywiście, wszyscy lubią w niej przesiadywać, kawę popijać, rozmowy długie prowadzić i wąchać... Czy to muffinkowe opary z piekarnika czy zapach pomidorówki z pietruszką... W naszym mieszkaniu aspekt wizualny tego pomieszczenia tym bardziej wysuwa się na miejsce pierwsze, ponieważ będzie ono tworzyło jeden wielki pokój przeznaczony dla codzienności - w nim będziemy przesiadywać całe dnie na sofie, czy w wygodnym fotelu (który od pewnego czasu staje się dla mnie małą obsesją:), jadać posiłki, gotować itd. Oznacza to, że pomiędzy naszą kuchnią, jadalnią i salonem nie powstanie żadna przegroda, bo zależy nam na otwartej przestrzeni, żeby każdy zajmując się swoimi sprawami mógł spędzać wolny czas choć obok tego drugiego... Ten wybór był świadomy i już przy oglądaniu mieszkań zwracałam uwagę na to, by móc się funkcjonalnie w tym miejscu urządzić, a zaraz po podjęciu decyzji o kupnie zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu pomysłów, patentów, zbliżonych do mojego gustu stylów... Uzbierała się tego dość pokaźna galeria, a poniżej jej mała część.


















wszystkie zdjęcia pochodzą z grafik internetowych i blogów wnętrzarskich

Patrząc na te zdjęcia nie trudno domyślić się dokąd prowadzą nas meandry mojego gustu - ku bieli, szarościom i naturalnym materiałom rzecz jasna. Meble do naszej kuchni już zamówione, wymiary pobrane, czekamy tylko na projekt graficzny (który oczywiście tutaj zamieszczę, może już w kolejnym wpisie) i wykonanie, ale do tego jeszcze dwa miesiące. U nas będą białe, matowe fronty na dole, górne szafki natomiast będą w grafitowym prążkowanym i oczywiście matowym odcieniu. Blaty zażyczyliśmy sobie jasne, drewniane, szybki palone. Zobaczymy co z tego wyjdzie, tym bardziej, że cały czas waham się czym zabezpieczyć miejsce pomiędzy szafkami dolnymi i górnymi. Czy ma być to modne ostatnio szkło hartowane, płytki, odpowiednia do takich miejsc farba, cegły... nie wiem już sama. Ale z całą stanowczością  powtarzam - nie mogę się już doczekać efektów, tym bardziej gdy otrzymuję od naszego Pana od mebli takie oto rysunki:


Taka już ciekawa jestem efektów, chętnie już rękawy bym do roboty zakasała, ale jeszcze czekać trzeba i myśleć tylko... Więc żegnam, zamyślona...

                                                                                                                        M.