niedziela, 26 października 2014

"To tylko nasza, a nie gwiazd naszych wina"

             Każdą wolną chwilę ostatniego intensywnego tygodnia spędziłam z nosem w książce Johna Greena. I chyba nie dlatego, że tak mi się spodobała, ale po prostu czułam, że muszę przez to przebrnąć. No właśnie PRZEBRNĄĆ! Nie żeby była ona nudna czy coś podobnego, nie... Nazwałabym to raczej inaczej - to maksymalnie ciężka lektura. Traktuje o tym, od czego na co dzień ja i chyba wszyscy wokół staramy się uciec i nie myśleć. Takie nagromadzenie bólu, cierpienia, śmierci i miłości było dla mnie w zbyt skondensowanej dawce nie do przełknięcia. Czytałam partiami, małymi partiami, a potem dochodziłam do siebie i ładu ze swoimi emocjami. Spoglądałam wtedy ukradkiem na Tajgera i cieszyłam się, że jest tuż obok, cały i zdrowy. A potem znowu fundowałam sobie mały "cios udręki", bo się oderwać nie mogłam.
Na ogół czytam dla przyjemności oderwania się od rzeczywistości, podróży w czasoprzestrzeni, dostrzeżenia zupełnie nowych odcieni znanych wszystkim kolorów, niezwykłych obrazów wyobraźni, a w tym przypadku zupełna nowość! Nie było fajerwerków w głowie, to co podpowiadała moja wyobraźnia było czarno - białe, takie odległe i przy tym bliskie, że aż przerażające. Zamiast zwykłej przyjemności, coś głębszego, coś jakby zaduma nad tym co mnie kiedyś czeka. Nigdy dotąd nie musiałam żegnać nikogo na zawsze, ale to przecież kiedyś nastąpi, a przemyślenia Hazel Grace i Augustusa Watersa - takie dojrzałe i nieegoistyczne, pokazują jak przez to przebrnąć, tak ludzko i z twarzą.






Hmmm było tam takie ciekawe zdanie:

"Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie jak to, o których możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i twoje, że dzielenie się nimi wydaje się niemalże zdradą." - J. Green
To tak jakby autor dokonał podziału najważniejszych książek, na te których wartościowość jest tak wielka, że ich przekaz powinien poznać każdy człowiek i te których ogromna wartościowość jest zbyt osobista, by się nią dzielić. Ciekawe wśród których Green widziałby "Gwiazd naszych winę". Dla mnie to ta druga kategoria... Przez emocje, przemyślenia...

Dziś Jarek na służbie, a ja zafundowałam sobie mały rekonesans, porównanie. Obejrzałam film nakręcony na podstawie tej książki. I tutaj zdziwienie absolutne, okazało się bowiem, że ta historia jest kolorowa. I nie chodzi mi tutaj o kolory w sensie dosłownym, ale o magię. O to, że nie śmierć jest głównym bohaterem tej opowieści ale życie, które mimo cierpienia i tak może być piękne.
Płakałam 1/3 filmu jak bóbr by ostatecznie trochę się uspokoić po całym tym filozoficznym tygodniu...
Polecam obie produkcje, ale sama już nie wiem w jakiej kolejności... Ja za jakiś czas wrócę do książki, żeby sprawdzić siebie i to jak czas wpłynie na odbiór... może trochę dojrzeję do tego momentu.
Na koniec parę fotosów z filmu:







 M.M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz