Od ślubu minęło trochę ponad miesiąc i tak patrząc wstecz i w przód, i na to co teraz to mogę powiedzieć... taaaak jestem bardzo szczęśliwa. Mam wspaniałego męża, który dba i troszczy się o nas dwoje jak może i na dodatek daje mi odczuć, że kocha i będzie wspierał w każdej chwili.
W takich momentach jak ten, kiedy moje uwielbienie wręcz uszami mi wychodzi, pojawiają się wyrzuty sumienia! Bo przecież zdarza mi się złościć o byle co - że naczynia nie pozmywane, że puszki po piwie stoją obok komputera, że ten komputer świat mu zasłania. Nie wiem czy to byle co, bo takie nic nie doprowadzałoby mnie do płaczu, ale przecież i bez tego mój tajger nie byłby tym moim tajgerem. Sama nie wiem, może to hormony, może zmienna aura wrrrr jak to rozwiązać??? No więc mniej więcej raz w tygodniu przysięgam sobie, że nigdy więcej pretensji o bzdury, bo przecież to są bzdury. W porównaniu z problemami jakie mają inni wokół, moje to pestka. Miniony weekend pokazał mi dobitnie, że może być gorzej.
Na co dzień żyje jak rozpędzony bolid (to trzeba zrobić, tamto nie załatwione, Bożeeeee jak mało czasu) i nie zwracam uwagi na to co dzieje się wokół, u moich najbliższych. Wmawiam sobie to, że ich problemy same się rozwiązują, że ja w tym wszystkim mogę tylko przeszkodzić - strasznie to samolubne i aż wstyd mi za siebie. Teraz przychodzi mi zbierać plony tego zapomnienia, muszę więc stanąć na wysokości zadania i już nie szukać wymówek. Muszę pomóc osobom, na których zależy mi najbardziej, żeby za jakiś czas nie wyrzucać sobie, że nic nie zrobiłam gdy był jeszcze na to czas. Żeby ze spokojną głową móc za parę dłuższych chwil cieszyć się tym, że mój mąż jest właśnie taki jaki jest, móc się złościć na to, że niedokładnie posprzątał, albo w ogóle tego nie zrobił, żeby czuć się tak bardzo szczęśliwą, jak jeszcze kilka dni temu, gdy nie zauważałam tego swojego egoizmu i jego skutków.
cenne słowa, taki mój klucz na teraz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz