wtorek, 20 lutego 2018

Laktoterror? Nieee butloterror!

Pisząc ostatnio o karmieniu piersią, w odniesieniu do słów pewnej kobiety, poruszyłam tylko jeden z dwóch aspektów naszej rozmowy. Nie dało się jednak połączyć tego w jednym poście, bowiem powstałby wtedy wywód gigantyczny, bez ładu i składu, nad którym nawet ja nie byłabym w stanie zapanować.
Odwołałam się poprzednio do zarzutu "kp jest przereklamowane", dziś natomiast z dziką przyjemnością skomentuję stwierdzenie tej samej osoby, o tym że "u nas w Polsce panuje straszliwy laktoterror".
Absolutnie się z tym nie zgadzam, a odkąd w ogóle temat ten mnie bezpośrednio dotyczy,, zauważam że jest dokładnie na odwrót! Dlaczego tak myślę? Już wyjaśniam!
Poczynając od pobytu w szpitalu - przy tym jak wygląda opieka nad mamą i maluszkiem wsparcie laktacyjne wypada blado. W łukowskim szpitalu, w którym na świat przyszedł Antoni, zarówno lekarze jak i położne są właściwie na każde skinienie, ale mimo swojej wiedzy i umiejętności nie potrafią udzielić pomocy w kwestiach kp. Panuje, w moim odczuciu, ogromny bezład, każdy mówi co innego, o cierpliwym pokazaniu młodej mamie właściwej techniki przystawiania dziecka nie ma mowy. Wszystko odbywa się w biegu, bez pochylenia się nad pacjentką i jej ewentualnym i jak najbardziej indywidualnym problemem. Ja miałam wielkie szczęście, ponieważ Antoni radził sobie przy cycu świetnie od samego początku, a wszelkie wątpliwości jakie się pojawiały, na bieżąco rozwiewała moja mama. Jedna z dziewczyn z mojej sali nie miała jednak tak kolorowo... Mimo nawału pokarmu w drugiej dobie nie radziła sobie z karmieniem synka. Dziecko płakało bez przerwy cały dzień, a poproszone o pomoc położne odpowiadały jedynie "przystawiać, przystawiać i przystawiać" - to była ich jedyna recepta. Płakało dziecko, płakała mama! Bo nie potrafiła uporać się z emocjami - piersi kamienie, plamy mleka aż po pępek, a maluszek głodny. Nie zapomne jak wieczorem tego dnia, wpadła do sali (jak przeciąg) jedna z położnych, która wcześniej radziła ciągłe przystawianie i nakrzyczała na tą biedną dziewczynę, że dziecko głode, że natychmiast trzeba podać mm i co też ona do tej pory robiła. Szczerze? Mnie to zszokowało - nie zrobiono nic by jakoś wesprzeć początki karmienia, ułatwić ten start i ostatecznie podano mieszankę, bo tak jest przecież najprościej. Zszokowało i przestraszyło, bo od tego momentu gula rosła mi w gardle gdy Antoni zaczynał płakać, bałam się najzwyczajniej w świecie że ipmnie potraktują podobnie. Wystarczył mi jeden raz, gdy mój synio nieco prężył się przy piersi, a położna bez pardonu podeszła do nas, złapała go za główkę i na siłę podciągnęła do piersi (dziś już wiem, że dziecko przystawiamy do piersi, a nie odwrotnie, ale wtedy nikt tego nie tłumaczył - przycisnięto maluszka do cycka, aż ten zapłakał przestraszony i tyle, nie wytłumaczono w jakim celu).
Moja kuzynka, która swojego synka urodziła w szptalu w Radzyniu Podlaskim doświadczyła zaś sytuacji zupełnie odwrotnej - laktacja rozkręcała się bardzo wolno, pomoc laktacyjna była znikoma (oczywiście reżim przystawiania ciągłego, bez jakiegokolwiek wsparcia "technicznego") i dziecko płaczące z głodu. No ale jak produkcja mleka miała ruszyć, skoro młoda mama denerwowała się tym że jej nie idzie, tym że położne wytykają ją palcami, mówiąc "to ta mama, która nie chce karmić". Różnica jest tu jednak taka, że mieszanki nikt podać nie chciał, a może to był błąd, bo zestresowanej głodem malca mamie trudno było wyciszyć się, uspokoić emocje, a co za tym idzie wkroczyć na właściwą drogę mleczną... Skończyło się oczywiście butelką, bo przy absolutnym braku pomocy fachowca laktacja się nie rozkręciła należycie.
Inna mama, mama bardzo mi bliska, podczas wizyty patronażowej usłyszała, że dziecko się nie najada, bo uwaga uwaga - mama ma za mało wartościowego mleka, przez co waga dziecka nie przyrasta prawidłowo, a co za tym idzie trzeba podać butle! Położna nie zapytała o to w jaki sposób jest dziecko przystawiane, nie zainteresowała się wędzidełkiem maluszka, przyszła z pomocą jedynie w kwestii krótkiego i przerywanego snu wykończonej mamy: "poda pani mieszanke i dziecko bedzie spało w nocy dłużej". Aha, rewelacje o diecie matki karmiącej i chudym mleku też podczas tej wizyty zostały przekazane! Bo przecież ten kompletny stek bzdur trzeba jeszcze utrwalić w społeczeństwie!
Tego typu informacje przekazują i położne, i lekarze niestety - bo gdy zgłosiliśmy się w swojej przychodni u pediatry, gdy kilkutygodniowy Antoś miał problemy brzuszkowe, usłyszałam od lekarki: że mały je zbyt często, jest zbyt gruby, mam stosować lekkostrawną dietę dla mam karmiących piersią, pić herbatki z kopru włoskiego, a Antka w nocy przystawiać góra dwa/trzy razy, bo kiedyś żołądeczek musi odpoczywać! A jak głodny to na wieczór mleko z kleikiem! Taka to pomoc i wiedza laktacyja! Kurtyna!!! Dość powiedzieć, że po tych słowach ubrałam małego pospiesznie i ewakuowałam się z owego gabinetu szybciej aniżeli do niego wchodziłam.
Ale ja przecież nie jestem alfą i omegą, nie skończyłam takiej szkoły, by wiedzieć o karmieniu piersią wszystko, a przyszedł dzień że i ja wymiękłam. Antoni "wisiał" na piersi bez przerwy, a ja obolała nie wiedziałam już komu wierzyć, czy mamie i teściowej, które bądź co bądź wychowywały swoje dzieci wiele lat temu i mają prawo do tego by powielać bzdury o tym że rosołek tak, cytrusy nie, albo o chudym i tłustym mleku, czy też może zawierzyć nowinkom z jednej z fejsbukowych grup dla mam. Zaryzykowałam, poprosiłam o pomoc fachowca - zaryzykowałam, bo biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenia z położnymi, mogłam domniemywać że 200 złotych za wizytę cdl może być jak wyrzucone w błoto. Ale nie zawiodłam się! To była wręcz najlepsza inwestycja! Inwestycja w zdrowie mojego dziecka i mój komfort! Nareszcie pojawił się ktoś kto wysłuchał, przyjrzał się, pochylił nad nami, rozwiał wszelkie wątpliwości, wyjaśnił, pokazał, wytłumaczył! 
Podczas tej wizyty dowiedzieliśmy się w jako sposób przystawiać Antka prawidłowo, jak zadbać o piersi. Półtorej godziny z fachowcem zaowocowało drogą mleczną ciągnącą się już ósmy miesiąc, ale to nie ze względu na ten rzekomy laktoterror, lecz własny upór i dzięki wielkiemu wsparciu Jarosława! Tylko on mówił próbuj, nie poddawaj się, skoro tego chcesz to działaj... Wszyscy inni zaś już dawno włożyli mi w dłon butelke, twierdząc że to najlepsze co dla nas moge zrobić! Bo po co się męczyć? Na butelce przecież dziecko prześpi całą noc, a tak to wstawać trzeba!
Taki to właśnie laktoterror u nas w Polsce - ja bym powiedziała, że terror to jest producentów mm, na każdym rogu reklamujących mieszanki które niby identyczne do mleka mamy i terror niedouczonego personelu medycznego, który ma w nosie problemy z karmieniem, który wszem i wobec krzyczy przystawiać i koniec, a gdy to przystawianie nie idzie, wciskający butelke! Taki to laktoterror, gdy w przychodniach laktacyjnych na pierwszym planie w poczekalni jawią się ulotki mleka modyfikowanego! Taki to terror gdy mama musi walczyć z otoczeniem i tłumaczyć się z tego że jeszcze karmi!
Tak, ja karmię i mam nadzieję że jeszcze długo będę! M.

1 komentarz: