Godzina 21 - środa - Antoni i mama oglądają "Na dobre i na złe". Raz jeden jedyny się przydarzyło, raz jeden jedyny dziecko nie chciało iść spać, przez co mogłam zerknąć w telewizor i... o jeden raz za dużo! Bo mi się ciśnienie podniosło, że aż tak telewizja chce nas ogłupiać, wedrzeć się do naszego postrzegania świata kiedy bezmyślnie oglądamy serial! Zwariowałam? Nieeee! Wiem co mówię i aż żal, że dotarło to do mnie dopiero teraz. Ale od początku!
Moje wieczory od ponad pół roku wyglądają bardzo jednostajnie: sprzątanie rynku (stały tekst babci Grażynki, opisujący najzwyklejsze ogarnianie mieszkania po całym dniu pracy i zabaw), toaleta moja, toaleta Antka i około 20.30 wymarsz do sypialni - dziecko potrzebuje stałości w swoim życiu, monotonii, rytuału. Tak więc według naszego rytuału, po kąpieli mama jest tylko i wyłącznie dla Antosia. Nic i nikt się nie liczy - wtedy są przytulasy, gadanie (ja po naszemu, on po swojemu), mizianie, głaskanie, no i błogi spokój. W sypialni nie ma telewizora. Baaaa ostatnimi czasy dla mnie ogólnie nie ma telewizora wieczorem. Nie potrzebuję go do szczęścia, podoba mi się ta błoga cisza ♥️💤💤💤Nie oglądam więc horrorów - wszystkich tych seriali w TVP, Polsat itd., które kiedyś dosyć regularnie śledziłam. Czasem tylko zdarzy mi się rzucić okiem na jakąś powtórkę, w trakcie gotowania obiadu na przykład, nie jestem więc na bierząco z tymi wszystkimi zawiłościami fabuły. Przypadek jednak chciał, że po raz kolejny trafiłam na taki odcinek serialu, gdzie porusza się tematykę debat publicznych. Był już hejt, była adopcja, była depresja poporodowa, gwałt, przemoc domowa, byli weterani wojenni - no i ok, przeżyłam, w końcu na czymś scenarzyści opierać się muszą. Ale jak zobaczyłam odcinek serialu, w którym lekarze szpitala w Leśnej Górze debatują, czy odebrać mamie dziecka prawa rodzicielskie, bo odmówiła lekarskiej interwencji, to mi się krew zagotowała! Nie tak dawno cała Polska żyła historią rodziców, którzy musieli uciekać ze szpitala, bo jakiś wszechwiedzący w kitlu i drugi w todze, uznali ich za zagrożenie dla dziecka, a teraz identyczna sytuacja przedstawiona w serialu. Rodzice tak teraz, jak i wtedy przedstawieni jako antyszczepy, zaściankowcy, proepidemicy. W usta mamy i taty włożono hasła, których żaden wykształcony człowiek nie powiela, takie wydmuszki typu: szczepienia wywołują autyzm, nie jemy glutenu i produktów zawierających laktozę. Zrobiono to po to, by ośmieszyć im podobnych, pokazać ich "elementarną niewiedzę", a przy tym po cichutku sprzedać ciemnemu, oglądającemu serial ludowi, jedyną słuszną wersję! W sumie pewne badania pokazują, że największym zaufaniem do szczepionek, wykazują się słabo wykształceni, nie szukający wiedzy na ten temat ludzie - a więc w mniemaniu tv, jej widzowie.
Niestety dla wielu z nich, skoro przystojny Pan doktor mówi że szczepienia są niezbędne i ratują ludzkie życie, no to tak musi być. I nie ważne, że ten Pan doktor z medycyną nie ma nic wspólnego, baaaa! Z medycyną nie ma nic wspólnego scenarzysta! Szkoda, że się tego nie podkreśla. No ale po co z drugiej strony miałoby się to robić? Serial spełnił swoją misję: utwierdził widzów w przekonaniu, że nieszczepiący rodzice to zuuuuoooo, należy ich zlinczować, podbił lobby szczepionkowemu kilka procent ewentualnych niezdecydowanych. Misja wykonana. Tylko co na to Ci biedni rodzice z Białogardu? Co na to rodzice, którzy zmagają się z ciężkimi NOPami, po tym "najcudowniejszym darze koncernów farmaceutycznych"? Czy ta "telewizja z misją" w jakikolwiek sposób ujmie się też za nimi? Czy te koncerny farmaceutyczne aż tak potrzebują reklamy, by nawet w serialach trzeba było zachwalać ich produkty?
Widzę, że próbuje się nas rodziców podchodzić z każdej strony, w każdy możliwy sposób zagłuszać nasz rozum, sprzedawać jedyną słuszną politykę i sposób wychowania. I jestem w szoku. I buntuję się tym bardziej!
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz