Wprowadzasz się do swojego wymarzonego mieszkania, urządzasz
skrupulatnie swoje gniazdko, dbasz o to by podczas najbardziej newralgicznych
momentów remontu nie przeszkadzać zanadto swoim sąsiadom, w końcu na tych
dobrych relacjach sąsiedzkich Ci zależy (bo przecież w bardzo bliskiej
odległości będziecie pędzić swoje życie).
Z czasem ich poznajesz, każdego z osobna, po kolei. Najpierw jest
nieśmiałe dzień dobry, później uśmiech i uprzejme przytrzymanie windy w garażu,
potem może kawa, albo wspólne oglądanie meczu w ramach integracji, relacja się
zacieśnia i nawet nie zauważasz kiedy zaczynają się obawy, że mogą wyleźć z
lodówki gdy ją otworzysz, albo z szafy wyskoczyć, gdy zaczniesz się przebierać!
Czy jest to realna sytuacja? Jak najbardziej! Poniżej moja ocena naszych
sąsiedzkich relacji!
Zaraz po zakupie mieszkania w Ząbkach mieliśmy/miałam
wielkie nadzieje na rozwinięcie nowych znajomości, w pobliżu, może nawet za
ścianą. Nie przeliczyłam się, niemal od razu poznaliśmy sąsiadów z dołu, miłych
państwa dwoje drzwi dalej, młodego mężczyznę dzielącego z nami ścianę,
sympatyczne małżeństwo z drugiego piętra. Spotykaliśmy się najpierw przelotnie,
żartowaliśmy z perypetii remontowo-wykończeniowych. Temu wszystkiemu towarzyszyła
ogromna ciekawość i podekscytowanie, podsycana jeszcze dodatkowo brakiem
zasłon/rolet/żaluzji okiennych. Nieeee, nie chodzi mi tu o podglądactwo, czy
wścibstwo, może jedynie o szukanie inspiracji albo pomysłów w chwili, gdy po
miesiącu w spartańskich warunkach kończy się kreatywność. Czas względnego spokoju i
odpoczynku po przebojach z pędzlem i śrubokrętem, zweryfikował pewne relacje – jedne
zupełnie wygasił (ograniczając je jedynie do –cześć –cześć) inne rozwinął poprzez
spacery, spotkania przy kawie i ciastku, czasem przy mocniejszych trunkach. I
dobrze, bo człowiek to z reguły zwierzę stadne, które mimo sporadycznej
potrzeby przebywania w samotności, niemal usycha bez kontaktu z drugim homo
sapiens. Dobrze też, że nie każda z tych znajomości otrzymała szansę rozwoju –
wszystkich srok za ogon złapać się nie da, a jak to mówią lepiej mieć kilku
bliskich przyjaciół niż wielu znajomych, na których nie zawsze można liczyć.
Świetnie jest móc obserwować jak te przyjaźnie się rozwijają, swoim trybem, w
swoim czasie, bez pospieszania, ze stopniowym zdobywaniem zaufania. Przyjaźń na
„łapu capu” nie ma szans! Podobnie jak akcje spontaniczne (przynajmniej w moim
przypadku!) a o czym mówię? Sytuacja sprzed czterech miesięcy – po długiej nocy
z kieliszkiem wina w dłoni zaprosiłam do nas zupełnie nieznajomych sąsiadów z
drugiego bloku, co zakończyło się, co prawda zabawnymi wspomnieniami,
aczkolwiek obecnie kompletnym brakiem kontaktu obecnie.
Dziś po roku mieszkania możemy z dumą powiedzieć, że znamy
dużą część I etapu Neptuna, co było nie do pomyślenia, gdy wynajmowaliśmy nasze
poprzednie lokum i sąsiadów „drzwi w drzwi” znaliśmy tylko z widzenia. Z dumą
też możemy powiedzieć, że w razie nagłej potrzeby możemy znaleźć pomoc u
jednych, drugich albo i trzecich sąsiadów. Jedni okazali się pomocni przy uporaniu
się z papierologią, inni zaproponowali wiertarkę, której dotąd się nie
dorobiliśmy, a była niezbędnie potrzebna, jeszcze inni natomiast o jedenastej w
nocy obudzili nas (ryzykując potężnym ochrzanem), bo zostawiliśmy klucze na
zewnątrz. My chyba też nie pozostaliśmy dłużnikami – moje ciasto lion ma już
stałych wielbicieli, a alkomat Jarosława uratował tyłki niejednemu kierowcy! Przykłady
można by mnożyć, co stanowczo zaprzecza licznym memom, które co i rusz
rozbawiają oglądaczy demotywatorów.
Jak to mówią jednak bywają wyjątki potwierdzające regułę,
wyjątki, które psują całą moją radochę z sąsiedztwa – nie jest to osiedlowy, moherowy
monitoring (na naszym młodym osiedlu jest chyba tylko jedna starsza Pani), lecz
ludzka bezmyślność , w puszczaniu samopas piesków i dzieci. No przepraszam za
takie zestawienie, ale i zwierzęta i dzieciaki potrafią wyrządzać wielkie
szkody, a i często z stanowią zagrożenie same dla siebie. O tym jednak kiedy
indziej. Drugą rzeczą, która zaś nam ostatnio doskwiera, to zbytnia nachalność.
Czasami ludzie próbują wchodzić z butami w życie innych, nie rozumiejąc, że ci
drudzy nie chcą zacieśniać relacji jeszcze bardziej niż dotąd. Że odpowiada im dotychczasowa
sytuacja. Z takimi ludźmi i my mamy styczność. W takiej relacji teraz tkwimy –
jedna strona próbuje nieco wyhamować, ostudzić emocje, druga zaś prze
natarczywie. Tylko do czego? Do ciągłych spotkań, które nie zawsze są możliwe,
do ciągłych rozmów na facebooku, które bywają straszliwie męczące, wspólnej
pracy nawet, która nie wiem czy w obecnej sytuacji będzie zdrowa! Ta druga
strona dla osiągnięcia swoich celów stosuje nieczyste zagrania, odwiedza na
przykład pod pretekstem pożyczenia butelki wody, czy cukru pudru, wypisuje
żarty w smsach albo żali się na stan zdrowia, byleby zaczepić pogadankę. Trochę
w tej relacji czujemy się zaszczuci, a żeby dodać sobie rezonu żartujemy, że aż
strach otworzyć lodówkę, żeby nie wyskoczył z niej sąsiad. To taki trochę
czarny humor w sytuacji właściwie bez wyjścia – bo z jednej strony nie
chcielibyśmy stracić fajnej znajomości, ale obecny stan rzeczy nie pozwala na
nią. Jak sprawę załagodzić? Nie wiem… Na
razie stosujemy taktykę unikania! Co będzie dalej? Jak zwykle czas pokaże!
To drobny żarcik, tak na podsumowanie...
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz