niedziela, 27 września 2015

Drzewo Migdałowe - nowinka w mojej skromnej domowej bibliotece



               Drzewo Migdałowe - książka kupiona pod wpływem impulsu – wzrokowego głównie! Bo okładka ciekawa… Chłopiec biegnący wśród starych budynków, uciekający? bawiący się? trudno ocenić, twarzy nie widać! Niby nie jest to nic, co powinno zachęcić do przeczytania prawie 400 – tu stronicowej księgi, ale jak dodać do tego intrygujący tytuł oraz podtytuł Siła miłości, cena nienawiści i droga do odkupienia, to nic tutaj ze sobą nie gra na pierwszy rzut oka. A ja lubię jak coś w książce nie gra, jak nie wszystko jest dane od razu, jak trzeba się pogłowić, jak nerwicy się dostaje, gdy nie wiesz co dalej, a oderwać się musisz!


              Hmmm no i niestety zawiodłam się. Nie, nie, książka w sumie warta jest przeczytania, chodzi mi raczej o tę tajemnicę, która tak zawoalowana na okładce, rozwiązuje się na samym początku. Zdradzała jej jednak tutaj nie będę, bo w końcu w recenzjach nie chodzi o to, by odrzeć lekturę z całej magii. Powiem tylko, że książka przedstawia historię życia Palestyńskiego Noblisty, historię wymyśloną, choć dosyć realistyczną. Może i nie jest to opowieść wysokich lotów, bo już po kilku rozdziałach wiadomo, że w życiu bohatera może być już tylko gorzej, ale sam fakt oderwania od cywilizacji zachodniej może być ciekawy w obecnej sytuacji geopolitycznej.
              I tylko żeby nie było, ja mam akurat bardzo trzeźwe podejście do kwestii problematycznych dla Europy, pewne rzeczy jestem w stanie zrozumieć, inne wykluczam… Jedna książka nie jest w stanie mnie przekonać do zmiany poglądów, choćby nie wiem jak bardzo idealizowała obraz muzułmanów, ale przyznać trzeba, że rozjaśnia nieco spojrzenie na życie i kulturę ludzi wschodu.





 Dla zainteresowanych:
M. C. Corasanti, Drzewo migdałowe, Wydawnictwo SQN, Kraków 2014



                                                                                    jak zawsze zaczytana M. 

poniedziałek, 21 września 2015

Lekko nie jest, ale...

                Stałam ostatnio na przystanku - godzina szósta, blady, mglisty świt, w oczach zapałki (w wyobraźni mojej bujnej przynajmniej) – z nogi na nogę przystępowałam, zimno się zrobiło i nagle stanęła obok mnie śliczna dziewczyna w śnieżnobiałej koszulce z napisem „Lekko nie jest”.

               I nagle w mojej głowie coś zaskoczyło, klik… maleńki obrocik na korbowodach rozbujał całą machinę myśli! Bo owszem, lekko nie jest! Ba! Powiedziałabym, że upiornie ciężko. Budzi cię budzik o piątej rano, po omacku idziesz wstawić wodę na kawę, w pośpiechu szykujesz się i biegiem na autobus. Burczy w brzuchu, ale co tam, później może będzie czas na jedzenie. Godziny w pracy dłużą się niemiłosiernie. Wracasz do domu wieczorem. Wracasz do DOMU… I znowu klik, coś wskakuje na swoje miejsce, coś czego wcześniej nie było! Własny dom, do którego chcesz wracasz, dla którego wiele rzeczy nabiera sensu. I te poranne pobudki, i godziny w pracy, która nie przynosi satysfakcji, i gonitwa za pieniędzmi, bo przecież kredyt sam się nie spłaci!


             I tak się uśmiecham do siebie (jak głupia) w tym miejskim! Lekko nie jest, ale co tam! Idealnie przecież nigdy nie było, ale teraz jest lepiej, jest bliżej tego ideału, który sobie założyłam w przypływie powagi, przy całej mojej niepoważności!


             Zdjęcię jak najbardziej porannej kawy, choć nie moje... Tak uśmiecha się tylko                                                     wykwintna turecka Magdy S.:)

                                                                                                                                            M.