środa, 10 grudnia 2014

kilka jakże ważnych i jakże trudnych kroków w przód...

       


Sam proces załatwiania kredytu, wyboru mieszkania, podpisywania umów przedwstępnych, notarialnych itd. czyli w skrócie "kupno mieszkania"to bardzo długotrwała sprawa. My jesteśmy już na półmetku, albo i dalej (trudno to określić), a w związku z tym, że pamiętam nasze przerażenie na początku tej drogi postanowiłam ją tu opisać. Może przeczyta to jakaś inna (nie)poważna mężatka, która tak jak ja przestraszona jak jelonek zaczyna swoją przeprawę. Nie wszystko jednak na raz - żeby nikogo nie zadręczyć najpierw może opowiem o samym wyborze dewelopera i mieszkania.
Proszę bardzo... kubek z mocną kawą w dłoń i coś słodkiego dla przyjemności - zaczynamy!
         Nasz przypadek nie różni się zbytnio od miliona innych przypadków młodych par, rodzin, które marzą o swoim mieszkanku, ale ceny na rynku nieruchomości skutecznie oddalają je od spełnienia. Z tym, że my jesteśmy zapewne w o tyle dobrej sytuacji, że przez parę lat związku udało nam się sporo zaoszczędzić i nie zrujnowało tego wielkie wesele:) Oszczędzaliśmy najpierw z myślą o naszym wielkim dniu, a potem o mieszkaniu, co było tym łatwiejsze, im bliżej sprecyzowanych planów dochodziliśmy. Jarek pracuje z ludźmi w swoim wieku i na podobnym etapie życia, zaczerpnął więc solidną dawkę informacji na temat najlepszych lokalizacji w Warszawie i okolicach. Stąd też już od dawna wiedzieliśmy, że poszukiwać będziemy głównie w Ząbkach (kto kojarzy W-wę, ten wie, że jest to typowa sypialnia dla Warszawiaków), bo ceny znacząco różnią się od tych w stolicy, a i odległość do naszych miesc pracy jest bardzo komfortowa. Choć nasze plany wydawały się jasne, jakoś trudno było nam się zabrać za konkretne działania. Migaliśmy się od tego około dwa miesiące po ślubie, aż w końcu jedna rozmowa wieczorem, na temat naszego dalszego życia popchnęła nas do działania. Doszliśmy do wniosku, że nie ma już na co czekać, bo choinkę na Boże Narodzenie ubierać chcielibyśmy we własnym kwadracie (wtedy jeszcze nie mieliśmy pojęcia, że to wszystko trwa i trwa, i trwa...).Następnego dnia Tajger przeszperał internet w poszukiwaniu inwestycji, informacji jak załatwia się formalności itp. Znalazł kilku deweloperów właściwie w jednym miejscu (budujących przy jednej baaaaaaaardzo długiej ulicy ząbkowskiej). Wieczorem prześledziliśmy wszystkie możliwe fora internetowe - jedne wypowiedzi, były zachęcające, inne wręcz przeciwnie i co? załamaliśmy się, bo o zgrozo jak z tego wszystkiego wyłowić najcenniejsze uwagi? W przypływie natchnienia i wiary w dobre chęci wszystkich wokół postanowiliśmy zaufać specjalistom. Zalogowaliśmy się na stronie Home Broker, a oni skontaktowali się z nami bardzo szybko, zaprosili na spotkanie ze specjalistą od spraw nieruchomości i doradcą finansowym. Dziś tylko o pierwszym z Panów (młody, wygłaskany i wychuchany, wygadany i kompetenty - przynajmniej tak nam się wtedy wydawało).

Pan opowiedział nam jak będzie wyglądała nasza ewentualna współpraca, czego możemy wymagać, wypytał o nasze preferencje i co? Słuchając naszych wymagań szybciutko przeszperał swoje oferty i wybrał, jakże by inaczej, dokładnie te, które oglądaliśmy wcześniej i na oglądanie, których nomen omen już byliśmy umówieni z deweloperami. Raczej nie byliśmy w stu procentach wygodnymi klientami, bo szybko zasypaliśmy Pana informacjami niepochlebnymi dla deweloperów. Broker nie dał się jednak wyprowadzić w pole. Powiedział, że fora to niekoniecznie dobre miejsce do czerpania informacji, pokazywał różne inwestycje zakończone przez te firmy itd. Przekonał nas! Prosił by już nie załatwiać nic na własną rękę, podsunął dokument o pośrednictwie w kupnie mieszkania i zostawił nas z obietnicą szybkiego oglądania mieszkań. Uffff! Wracaliśmy do domu uspokojeni, i szczęśliwi, bo przecież zaraz będziemy mieli własne mieszkanie.
Po dwóch dniach nastąpił moment spotkania na placu budowy. Jednego wieczoru mieliśmy obejrzeć trzy inwestycje, ale dziwnym trafem chwile wcześniej z trzech interesujących nas ofert pozostała jedna. Ta o której najmniej złego wyczytaliśmy w necie, więc machnęliśmy ręką na całą sytuację i z ogromną ciekawością podeszliśmy do rozmowy z Panią z biura sprzedaży, która później oprowadziła nas po terenie budowy i pokazała kilka przykładowych mieszkań. Szczególnie spodobało nam się jedno (to które ostatecznie kupiliśmy), a jak tylko głośno wyraziliśmy swoją aprobatę sprawy mocno posunęły się do przodu. Pani od razu wyczuła, że my laicy, nie mamy pojęcia jak się takie rzeczy załatwia, opowiedziała jak to mieszkania są rozchwytywane, że jest ich co raz mniej, że trzeba się szybko decydować. Podsunęła umowę przedwstępną, która nie wiązała się dla nas z żadnymi konsekwencjami jeśli się rozmyślimy, dawała za to trzydniową gwarancję wycofania mieszkania z rynku sprzedaży, byśmy w tym czasie się zastanowili i wpłacili część pieniędzy. 
         O matko z córką! Zaczęło się! Miotaliśmy się, wykonywaliśmy setki telefonów do znajomych i rodziny z pytaniem co robić dalej. I nie chodzi tu o to, że nie wiedzieliśmy czy kupować, chcieliśmy tego mieszkania, ale każdy rozumny człowiek, który wpakuje się w długi do końca życia raczej myśli i zastanawia się czy dobrze robi. Wszystko to było dla nas o tyle stresujące, o ile zaskoczyło nas... Nie od dziś wiadomo, że element wizji niedostępności to dobry trik sprzedawców, czuliśmy więc, że co nagle to po diable! Ile nam wtedy myśli przychodziło, ile strachów wyglądało zza szafy... wrrrr! Aż w końcu się zdecydowaliśmy, chyba górę wzięło podniecenie dotyczące tego konkretnego M. Ja już od razu miałam wizję "co gdzie będzie stało, jak to wszystko urządzę" - taki klik, obrazek w głowie, w którym absolutnie wszystko pasuje. Wpłaciliśmy w sumie 5 tysięcy tytułem zadatku na mieszkanie i garaż podziemny. 
No i tutaj taka mała dygresja, kończąca mój dzisiejszy wywód - ja naprawdę myślałam, że na tym się skończy cała sprawa, podpisaliśmy umowę i mieszkanie jest nasze. Nawet nie chce myśleć o tym jaka byłam dziecinna w tej kwestii. Przecież wiadomo, że nic nie jest takie proste. Nie myślałam kiedyś o aktach notarialnych, sądzie, kredytach, doradcach bankowych itd... nie po prostu nie:) aż wstyd mi teraz za swoje podejście do tej sprawy - ale w końcu po raz pierwszy kupujemy mieszkanie, (mam nadzieję, że nie ostatni) i skąd mogłam wiedzieć? Kończę na dziś, ale to nie koniec tej historii... wrócę do niej następnym razem. 
Teraz położę się pod koc i przytulę do drzemiącego męża...
                                                                                                                                       M.
                                                                                                                                   

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz