Tak jak już chyba tu wcześniej pisałam, ja i tajger należymy do "półsłoików". W Warszawie znaleźliśmy się bo przygnała nas praca. Dość brutalnie wyrwaliśmy się z naszego środowiska, zostawiając tam wszystkich i wybierając niemal pustelnicze życie. Nie mamy tutaj nikogo bliskiego... to znaczy nie żyjemy jak średniowieczni mnisi, mamy znajomych, kolegów w pracy, ale nie przyjaciół. Chociaż zawsze powtarzamy sobie że najważniejsze to mieć siebie, ale przecież nie wygadam się tak od serca ze swoich babskich rozterek mężowi... Nie!!! No bo jak mu powiedzieć, że mnie wkurza i się pożalić?! Dopóki kilka kilometrów dalej mieszkali nasi ślubni świadkowie wyglądało to inaczej, ale oni porzucili stolicę dla Wyryków. Teraz ich tu nie ma, a nas przez to bardziej gna do swoich. Nie zawsze jesteśmy w stanie na weekend pojechać na wieś do rodziców, ale choć raz w miesiącu musimy tam być, bo nam najzwyczajniej tęskno... Kilka godzin temu wróciliśmy właśnie z takiego cudnego wypady, przywożąc mamine pyszności i kilka fajnych fotek z balkonu. JESIEŃ!!!
nasze skromne zapasy:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz