piątek, 14 czerwca 2019

O trudnych sztukach wyboru i kompromisu...




Nie dowiesz się jak wielu osób nie lubisz, póki nie przyjdzie Ci wybierać imienia dla swojego dziecka! - jeżeli istnieje coś takiego jak święta prawda, to powyższa prawda należy do najświętszych! I niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nigdy nie powiedział: "Zosia?/Marysia?/Ada? Znałem kiedyś taką jedną! Jędza była straszna! To imię źle mi się kojarzy." Noooo, ja z racji wykonywanego zawodu miałam tak x5, a Jarosław, człowiek uparty w swej naturze, też miał swoje przekonania! Jak więc wybraliśmy imiona naszej dwójeczki? Bo przecież to nie przez te sery, które obfotografowalam ku zdumieniu ekspedjentek w mięsnym! Już opowiadam!
Na początku była Jagienka, to imię przyszło do nas samo, bez zbędnych dyskusji, z zaskoczenia! Siedzieliśmy sobie bowiem przed komputerem, w początkach pierwszej ciąży, przeglądając od niechcenia internet, aż natrafilismy na pewien filmik przedstawiający jakby mit/legendę o czarownicy, która miała na imię Jaga. Fabuły nie przytoczę, bo nie ona nas urzekła. Spodobał nam się sposób przedstawienia opowieści, kolory, sama aktorką grająca główną bohaterkę. I tak niemal w tym samym momencie pomyśleliśmy o tym samym! -a może by tak Jaga? Jagna? Jagienka? Tak! To imię godne naszego pierwszego potomka! Nietypowe, ciekawe, piękne! Skoro się zgodzilismy ze sobą, to sprawę zamknelismy: "imię mamy, obojgu się podoba to tematu nie ma co drążyć!" Ale ale... kilka tygodni później okazało się, że jednak musimy swoje plany nieco skorygować! Mężczyzna, którego trzej bracia mają same córki (kolejno zaczynając od najstarszego 3, 2 i wtedy jeszcze trzy, a dziś już cztery) spodziewał się bowiem synka! Przemiłe zaskoczenie i przeogromny problem z wyborem imienia! Na początku polubownie próbowaliśmy załatwić sprawę, znaleźć nić porozumienia. Proponowałam ja, proponował On, no i niby się ze sobą zgadzaliśmy, ale nigdy tak z pełnym przekonaniem. Zawsze było jakieś ale. W końcu stanęło na Zenusiu. Jarosław zawsze śmieje się ze mnie, że Martyniuk Zenon to mój ulubiony wokalista, ja natomiast nie zaprzeczam😉, tak wiec ten wybór nie byłby głupi (wiele osób przecież nadaje imiona dzieciom wzorując się na swoich idolach). Rodzina kręciła głową, że dziecko krzywdzimy, że jak to tak, tyle imion ładnych chłopięcych, a my się Zenka uczepiliśmy. O dziwo nie mniej zawiedzeni byli potem, gdy już docelowe imię się znalazło, no bo przecież już się wszyscy przyzwyczaili do Zenusia, ten maluszek na zdjęciach usg nawet im na Zenusia wyglądał... Michał, mój brat, stwierdził nawet, że dla niego siostrzeniec już Zenusiem zostanie i on go tak właśnie nazywał będzie! Swoją drogą, patrzę teraz na śpiącego Antosia i ni chusteczki na Zenka to on nie wygląda, może jakby miał na buzi swój charakterystyczny psotny uśmieszek, ale nie nie nie...
Nic dziwnego że wszyscy przywykli do pierwszej ksywki naszego syna, bo nasza małżeńska batalia o imię dla pierworodnego trwała dobrych kilka miesięcy! Ja marzyłam o Stasiu - Staszek brzmi tak ładnie - ale szef naopowiadał Jarkowi, że to w polskiej tradycji imię przeklęte, przez to że jakiś król (czy ktoś inny, nie mniej ważny) zamordował swojego brata, za co została nałożona na Stanisława klątwa... Bla bla bla, nie wsłuchiwałam się w ten historyczny bełkot, mi się Stasiu podobało. Podobało mi się także Ignaś, tu Jarek zbytnio nie dyskutował, stwierdził tylko: "nie i koniec...", a mi zabrakło samozaparcia w walce... Nikodem - imię cudne - ale mi zgrzytało z nazwiskiem Marchwicki. Zlewałoby się wymowie... Jarek upierał się przy Gabrysiu, długo ze mną dyskutował, przekonywał, ale mi się nie podobało. No dobra, może ono i ładne, ale tak kiepsko mi się kojarzyło... Poza tym, o ile mały Gabryś brzmi fajnie, o tyle dorosłego Gabriela, nawet nie wiem jak akcentować. Nie dogadaliśmy się, nie byliśmy w stanie przekonać drugiej połówki do swoich typów więc wymyśliliśmy taką grę: dajemy sobie 10 minut, na kartkach spisujemy imiona które nam się podobają, po czym wymieniamy się listami i robimy selekcję będąc nieco bardziej wyrozumiałym niż do tej pory... Nie wiem na co myśmy liczyli! Żadne z wymienionych imion się nie powtórzyło! ŻADNE!!! Ja dodałam sobie Grzesia, Czarka, Jarek kilka swoich, dla mnie nie do przyjęcia i tyle. Utknęliśmy w martwym punkcie, powoli godząc się, że Zenuś pozostanie Zenkiem.
Aż w końcu przyszła Wielkanoc 2017 roku, zmęczona ciągłym siedzeniem przy stole, położyłam się w ciszy, w dawnym pokoju, w domu rodziców. Maluszek w brzuchu od razu wyczuł dogodniejszą pozycję i zaczął wariować. Wtedy po raz pierwszy kopniaka poczuł Jarosław. Wzruszył się, bo jak dotąd nasz synio raczej uspokajał się, gdy tata próbował nawiązać z nim kontakt, a tu taka niespodzianka. Wtedy też Jarek zaproponował Antosia, na co w sumie przestałam bez zastanowienia. Choć nie byłam do końca przekonana, bo wręcz zawsze to imię mi się nie podobało, to z każdym dniem i z każdą myślą nazbierało dla mnie "cieplejszych tonów".
No i już tak zostało! Antoni pozostał Antonim, Antosiem, Tosieńkiem... Tak wiele ładnych zdrobnień, a pełne imię brzmi dostojnie, poważnie, pięknie. Tak jak Jagna - silna, stanowcza i Jagienka, Jagusia, Jadzia (tak wiem, nie jest to zdrobnienie imienia Jagna, ale Tosieńkowi najprościej w ten sposób nazywać siostrę, także nie oponujemy) - słodko, dziewczęco, nadzwyczajnie!


💗 Antoni i Jagna - dwa imiona opisujące cały mój świat 💗