- Czy ja na pewno tego chce? - Czy tego chce Tosiu? - Czy jesteśmy na to gotowi, i ja, i on? - Jak ja go teraz uśpię? - Jak sobie poradzę? - Jak on to zniesie? - Czy nie wyrządzę mu tym krzywdy? - Czy nie będzie głodny? - Czy jego hemoglobina nie poleci na łeb na szyję? - Czy podać mu mm, a jeśli nie to co? - takie pytania zadawałam sobie ja, dobry miesiąc, zanim podjęłam decyzję o odstawieniu Antosia od piersi.
- Jeszcze karmisz? - A nie brakuje niczego maleństwu w brzuchu? - A Tosiu nie jest za duży na cyca? - A nie lepiej dać butelkę? - A jak ty dasz radę z dwójką? - A czemu robisz z niego dzidzię? - A jak odstawisz za rok? - takie pytania od "życzliwych" słyszałam w zasadzie bez przerwy odkąd Tosiu skończył pół roku, zanim zaszłam w drugą ciążę i już po, ale wtedy ze zdwojoną siłą...
Czy te wszystkie pytania wpłynęły jakkolwiek na moją decyzję o odstawieniu Antosia od piersi? Moje własne, stawiane sobie co wieczór, jak najbardziej. Te od innych nawet w najmniejszym stopniu, choć jeśli weźmiemy pod uwagę moje mordercze zapędy wobec tychże życzliwych i moją chęć udowodnienia światu, że nie popełniam zbrodni karmiąc roczniaka i będąc w ciąży, to może one przedłużyły czas karmienia...
Bo tak! Po latach tkwienia w przekonaniu, że cycki są moje i tylko moje, i ja żadnych ssaków karmiła nie będę; oraz po roku wspaniałej relacji mama - syn, wypracowanej długimi godzinami wiszenia na tychże cyckach, doszłam do przeświadczenia, w pełni świadomie, że kp jest dla mnie, jest dla nas... Jest czymś wspaniałym i tak bardzo wartościowym, że nie chcę go przerywać! Nie teraz, nie w tym momencie i już na pewno nie z powodu drugiej ciąży. Od jakiegoś czasu roił się w mojej głowie nawet plan tandemu! I był to plan idealny: bo to i siarę tak zdrową Tosiu by dostał dwa razy, i ewentualnych problemów z laktacją bym uniknęła (a tyle się o tym teraz słyszy), i więź rodzeństwa inna, i to odstawienie by nie było narazie konieczne... Same plusy!
Tylko że, to wszystko nie jest tak proste. Gdyby jeszcze fachowe wsparcie i wiedza płynęła gdzieś z góry, byłoby lżej, a tu? Wizyta pierwsza ciążowa u lekarza, na której słyszysz "Odstawić jak najszybciej, odstawić!", "Usg piersi nie można podczas karmienia, a w ciąży zrobić należy", "zagrożenie dla małego człowieka w brzuchu!" Słowem, na takiej wizycie usłyszysz wszystko, oprócz słów wsparcia! Gdy do tego dodasz jeszcze trucie mądrej gawiedzi, która jak się okazuje raptem, jest znawcą kobiecej fizjologii, mechanizmów laktacyjnych i położnictwa, wszystko w jednym, nawet najmisterniej uknuty plan o długiej drodze mlecznej zaczyna się chwiać! Choć jakiś czas temu, tego bym nie powiedziała, to teraz dziękuję Panu Bogu, że już wcześniej zetknęłam się z niską świadomością lekarzy i środowiska. Było mi dzięki temu łatwiej iść własną drogą! Nie zawierzyłam tak na słowo temu co mówili wszyscy wokół, lecz sama szukałam odpowiedzi! Szukałam jej u źródła, czyli innych mam, które karmiły będąc już w ciąży i karmiły dwoje brzdąców! Jak się okazuje jest ich całkiem sporo i są na wyciągnięcie ręki! Media społecznościowe mają niezwykłą moc jednoczenia😉 każda z nich przechodziła przez to samo co ja, zadawała sobie identyczne pytania i dochodziła do podobnych wniosków! A no takich prostych, jak chociażby ten, że gdyby karmienie starszaka mogło znacząco wpłynąć na rozwój ciąży, to matka natura nigdy nie pozwoliłaby na zapłodnienie w okresie laktacji! No i do tych nieco bardziej skomplikowanych, że wiedza medyczna, wiedzą medyczną, a lekarze lekarzami - jedni chętnie się dokształcają, inni mają to w nosie, jedni ślepo ufają koncernom, inni zwracają się ku doświadczeniu. Niestety wnioski potrafią być też porażające - trzeba szukać lekarza pro kp lub skrupulatnie na wizytach ukrywać karmienie, wśród znajomych zaś nie obnosić się z wizją tandemu... Spuśćmy na to zasłonę milczenia!
Ja nie ukrywałam, ani przed lekarzem, ani przed bliskimi, za co obrywałam po uszach! Tak jest i koniec! Mój i Antosia komfort psychiczny był ważniejszy, aniżeli stare, utarte przekonania położnej albo teściowej! Nam było dobrze, ciąża rozwijała się dobrze, więc nie zamierzałam nic zmieniać! Nie zamierzałam choć zaczynało być pod górkę - mleka jakby ubyło, no i pojawił się ból przy karmieniu! Co ja mówię ból! To był ból z gatunku hard, level master, czy kto jak tam nazwie! Wrażliwe brodawki w zetknięciu z wychodzącymi ząbkami, to nic przyjemnego... No ale nadal była ta bliskość, ona mi wynagradzała wszystko, nawet te pobudki co pół godziny w nocy, bo "mama cici", bo a nóż coś jeszcze poleci! No i ten uśmiech, ukojenie na twarzy dziecka, bezcenne, warte każdego przeżycia!
Co więc się stało, że jednak skończyliśmy karmienie? Ból spojenia! Tak, tak! Nie ból cycków, nie parcie rodziny, a ból rozchodzącego się spojenia! W poprzedniej ciąży pojawił się pod koniec, ale skuteczną pomoc przynosił mój "kochanek" - poduszka rogal, z którą spałam i która w nocy najczęściej lądowała między mną i Jarosławem, dzięki czemu otrzymała taki, a nie inny przydomek. Tym razem poczułam go już około 15 tygodnia, w nocy, gdy Tosiu po raz setny przystawiał się do piersi, albo może od dwóch godzin "ciągnął na sucho". Poczułam go, bo nie miałam jak się ruszyć, kolejna godzina w tej samej pozycji była nie do wytrzymania! Chciało mi się wyć w nocy, a rano to już nie powiem co mi się chciało, gdy trzeba było nadążyć za dzieckiem, a każdy krok był wyzwaniem! Chodziłam jak inwalida i główkowałam bez przerwy co zrobić! Na krótko, pomocną dłoń podała mi rehabilitacja, a właściwie jej cudowny wynalazek - tejpy! Otaśmowana czułam się niebo lepiej, ale to nie jest rozwiązanie na całą ciążę - brzuszek rośnie, spojenie rozchodzi się powolutku i nie ma bata, by to co pomagało miesiąc temu, było tak samo skuteczne za dwa czy trzy!
No i właśnie, ból wrócił - w listopadzie, około 25 tc. Wahałam się z tydzień, główkowałam, polemizowałam sama ze sobą, wypisałam sobie nawet za i przeciw (tych drugich rzecz jasna było znacznie więcej), zaczęłam się nawet obwiniać, że słaba jestem, że powinnam dać radę... przeżywałam to strasznie jednym słowem, ąż do całej sprawy wkroczył, bez pardonu Jarosław. To on zadecydował, on postawił kropkę nad i, on przeciął wszystkie moje dywagacje! - wytrzymaj ból jeszcze kilka dni, oswój się z tą myślą, przepracuj sobie co trzeba w głowie, a jak będę odbierał nadgodziny wspólnie odstawimy cyca - tak powiedział i już mi nie pozostawił wyboru. Za to mu jestem dziś - po dwóch miesiącach - przeogromnie wdzięczna. Sama raczej bym nie podjęła tej trudnej decyzji i pewnie do dziś, umierałabym każdej nocy.
Czy byłam gotowa na ten krok? Ja z całą pewnością nie, ale czasem trzeba wyjść ze sfery komfortu psychicznego by odzyskać komfort fizyczny. Trzeba pozwolić sobie na słabość, popłakać w poduszkę, rzucić mięsem albo wysprzątać cale mieszkanie (serio, niektórzy w nerwach dostają przypływu sił - moja mama np.), żeby zyskać nową jakość... u mnie tak było! Najpierw niedowierzanie - "nieeee, luzik, do wolnego jeszcze mu się odechce walki z Antonim", potem szok "kurczę on mówił poważnie", żeby na koniec, trzy wieczory z rzędu ryczeć jak opętana, że to się dzieje i czasu nie cofnę!
Bo to fakt, czasu się nie cofnie - od pierwszego wolnego wieczoru Jarka, Antoś zaczął zasypiać z Tatą, już bez piersi, nie otrzymywał jej też w nocy ani przed drzemką. Koniec, koniec i kropka. Niezmienny oczywiście pozostawał rytuał wieczorny - kąpiel, kolacja, mycie ząbków, oglądanie książeczek (to akurat się mocno wydłużyło) i przytulanie. Wszystko to jednak bez cyca. Nie mówię, że było różowo od samego początku. Bo był, i bunt, i płacz, i nerwy. Pierwsze usypiania trwały po kilkadziesiąt minut - w tym czasie płakał Antoś i płakałam ja za ścianą, nie mogąc znieść jego żalu. Potem płakałam już tylko ja, bo jak to? Tata uśpił, a ja nie byłam potrzebna mojemu dziecku? Oprócz tego, gdzieś w środku, pojawił się ogromny lęk - no bo dziś, jutro, jest w domu Tata, on uśpi, on utuli do drzemki... ale za chwilę Tata wróci do pracy, my zostaniemy na placu boju we dwoje i wtedy się zacznie. Na to też znalazło się rozwiązanie. Po dwóch dniach od odstawienia w usypianiu zaczęłam towarzyszyć i ja - w bluzce pod szyję, by Antka nie kusiło, ale już byłam blisko, na wyciągnięcie ręki, na przytulenie. Z dnia na dzień zaczynaliśmy zmieniać proporcje, tak bym ja swobodnie nabrała pewności siebie w nowej roli i sytuacji, mając w każdej chwili podporę i by Tosiu przyzwyczaił się do nowego sposobu zasypiania, w jak najbardziej komfortowy sposób. W końcu Jarek wrócił do pracy, zniknął wiec siłą rzeczy z chwil usypiania, a my sobie poradziliśmy.
Ja się nie złamałam, a Antkowi nie zawalił się świat. Wręcz przeciwnie! Obojgu nam wyszło to na dobre! W pierwszej kolejności poprawił się komfort mojego snu i komfort fizyczny - ból spojenia przestał być tak dojmujący, tejpy znowu potrafiły załagodzić go na tyle, bym bez przeszkód mogła zajmować się dzieckiem i domem - piszę świadomie w czasie przeszłym, bowiem dziś jestem już w 36 tc i najzwyczajniej w świecie bywa ciężko... Nie mogę też powiedzieć, że syn przesypia pięknie całe noce, bo bym skłamała! po odstawieniu od piersi budził i budzi się kilka razy w nocy, ale zwykle po to by napić się wody lub na "szy", co w jego języku oznacza szyjkę, czyli przytulanie. Ja zaś w pozostałym czasie mogę spać jak dusza zapragnie, wykorzystując nawet kochanka, o czym wcześniej mogłam pomarzyć tylko. Antoni natomiast stał się wielkim żarłokiem, ma dużo większy apetyt, co zaskoczyło nas nieco, bowiem od około 18 tc karmiłam Tosia z przekonaniem, że robię to niemal "na sucho", że pokarmu mam tyle co kot napłakał, a jego meldowanie się do piersi to raczej potrzeba psychicznej bliskości aniżeli zaspokajanie głodu. A tu Zonk! W porze obiadowej zaczęły wchodzić podwójne porcje, podwieczorek okazywał się musem, a kolacja? -Mamo? żartujesz? że tylko jeden jogurcik! Obyło się też bez mleka modyfikowanego, które skutecznie wybiła mi z głowy Pani hematolog - nareszcie sensowny lekarz- która powiedziała jasno! Mm, może i są super przebadane i z super składem, ale tylko te początkowe, a Antoś to już poważny półtoraroczniak i jemu byle co nie jest potrzebne! Że lepiej podać mleko, mleczne przetwory, białko w przeróżnej postaci, nie cofając się już w rozwoju, bawiąc w butelki, bidony itd. No i zaufaliśmy! Dziś wiemy, że zrobiliśmy dobrze, bo anemia to już etap zamknięty, a dziecko rozwija się doskonale.
No i na koniec jeszcze jeden smaczek - cycoholizm Antkowi nie przeszedł, dziś jednak objawia się inaczej - Antoś lubi asystować mi podczas ubierania się i z dumą podaje mi "cici" - biustonosz znaczy się, gdy kąpie się razem ze mną uśmiecha się do cici (piersi), lubi się do nich przytulać i dotykać, pakując łapki pod bluzkę. Wydaje mi się to dość nieszkodliwą pozostałością po tak długim czasie karmienia i budowania bliskości, zdziwiłabym się wręcz, jeśli nie zostałoby w jego główce po tym okresie nic. A przecież to był niezwykle ważny czas dla nas obojga. Bliskość jakiej oboje doświadczyliśmy nas zbudowała - mnie na nowo, Antosia na długie lata. To w nas zostanie 💓💓