Już od dawna zbierałam się do podjęcia na blogu tematu kredytu mieszkaniowego, banków, doradców finansowych i programu MdM... Było mi tak trudno za to się zabrać, bo i temat dość skomplikowany i żaden on tam przeze mnie zgłębiony i na dodatek długi jak rzeka Wisła. Ale odwlekać tego w nieskończoność nie można, bo pamięć moja dobra, acz krótkotrwała. Ostatecznym kopniakiem dla mnie okazał się wczorajszy list z banku - wywołał sporo emocji, lekki popłoch, ale i zachęcił do działania. Tak więc zaczynamy tą wyboistą drogę... i nie zapominamy o uśmiechu...
bo dla patrzenia na takie obrazki warto przejść tą wyboistą drogę...
Pisałam już tutaj wcześniej na temat Home Broker - agent nieruchomości reprezentujący tę firmę wykonał swoją pracę w trakcie dwóch spotkań z nami (to chyba raczej nie jest standard, ale my akurat znacznie ułatwiliśmy mu sprawę, decydując się na mieszkanie z pierwszej pokazanej inwestycji i przychodząc ze sprecyzowanymi już wymaganiami), doradca finansowy musiał się jednak nieco bardziej postarać... Zaczęło się od wyliczenia zdolności kredytowej, której wysokość nomen omen zaskoczyła nas niesamowicie (przy naszych zarobkach około 4500 - 5000 na msc i brakiem umów na stałe było to ponad 300 tys złotych). Pan (z bardzo ładnym uśmiechem) w dość przystępny sposób wytłumaczył nam wtedy na czym będą polegały nasze najbliższe spotkania, jakie trudności przed nami, co musimy załatwić my, a co należy do jego obowiązków. Na początek skupić się mieliśmy na formalnościach związanych ze zmianą mojego nazwiska, dostarczeniu zaświadczenia o dochodach, swoich umów o pracę i wstępnego aktu notarialnego. Z punktem 1, 3 i 4 problemów nie było, drugi natomiast był dla mnie drogą przez mękę. Panie z DBFO dzielnicy Targówek skutecznie obrzydziły mi życie, kupno mieszkania i pracę! Do dziś zastanawiam się dlaczego Jarek załatwił takie zaświadczenie od ręki mimo, że właściwa osoba odpowiedzialna za takie rzeczy znajdowała się na urlopie, a osoba zastępująca miała do wykonania oprócz swoich obowiązków, jeszcze obsługę wszystkich żołnierzy Garnizonu Warszawa. Ja czekałam na to ponad tydzień, a wchodząc do odpowiedniego gabinetu czułam się jak intruz i przepraszać musiałam za to że żyję i potrzebuję czegoś. Usłyszałam nawet porządny wykład o tym że kredytu i tak nie dostanę, że młodym nauczycielom już się w głowach poprzewracało, a doradcy finansowi to partacze... Ufff nie jedno wino i łza musiały doprowadzać mnie do stanu używalności po czymś takim. Nasze pierwsze wnioski kredytowe złożone zostały w Deutche Bank i Pekao SA. Tutaj wielki ukłon dla Pana Łukasza - doradcy. Oprócz dostarczenia wyliczonych wcześniej dokumentów nic robić nie musieliśmy, Pan zajął się gromadzeniem wszelkich papierów (całych stosów papierów), kontaktami z bankami, kontaktami z deweloperem. Full opcja rzec by można. Gdy przyszło do podpisania wniosków wyjaśniono nam wszelkie niejasności, pozostawiono czas na zastanowienie - podejście do klienta absolutnie bez zastrzeżeń. Schody zaczęły się dopiero gdy okazało się, że przeciąga się czas odpowiedzi z banków, a nieuchronnie zbliża się termin uruchomienia pierwszej transzy kredytu (dla niewtajemniczonych wytłumaczę, iż kredyt mieszkaniowy uruchamiany jest przez bank w kilku "ratach" i nie jest on wpłacany na konto kredytobiorcy lecz dewelopera, po wcześniejszych wizytacjach na budowie). U nas ta transza wyznaczona była na połowę grudnia, połowa listopada minęła więc wspólnie postanowiliśmy działać. Wysłaliśmy wniosek do kolejnego banku - PKO SA, banku w którym swój rachunek miał Jarek. I o zgrozo dla mnie okazało się, że muszę załatwić kolejne zaświadczenie o dochodach i to w dwa razy szybszym tempie. Już w biurze Home Broker nieomal zawału dostałam, a kolejny tydzień był... hmmm delikatnie mówiąc tragikomedią. Nie będę się rozpisywała o tym co się działo, podziękuję tylko przy tej okazji Pani Agatce z sekretariatu mojej szkoły - gdyby nie ona skoczyłabym do gardeł paniom w DBFO i zapewne nic już nie załatwiła. Ostatecznie jednak się udało, a tydzień później mieliśmy odpowiedź z Deutche i PKO BP. W pierwszym przypadku odmowną, bo ponoć naszą zdolność kredytową znacząco obniżyła kwestia posiadania samochodu (no tak nasz OPEL co miesiąc przepala jakieś 300 zł, ale ciekawe co by bank powiedział teraz, po ostatnich wydatkach u mechanika:) więc dla mnie to lekka przesada była). Ten drugi natomiast zaakceptował nasz wniosek. Machina więc ruszyła, mogliśmy co prawda czekać na odpowiedź Pekao SA, ale czas naglił. Wzięliśmy to co było, ale żeby nie było, nie bez zastrzeżeń - troszeczkę podkopało to nasze zaufanie do Brokera - bo przecież ni stąd ni zowąd wyskoczył z tym trzecim bankiem, przedstawiciel przyjechał aż z Łodzi, na początek wykupić musieliśmy ubezpieczenie dla mnie od utraty pracy (ponad 8000 zł), mimo że nie było o tym wcześniej mowy, docelowa rata okazała się o stówę wyższa niż zakładaliśmy, a i nikt nam nie powiedział od razu, że co miesiąc przez nasze nowe konto przepłynąć musi dziewięć tysięcy, żeby było ono darmowe. Parę tych minusów jest, ale teraz chyba nie żałujemy, wszędzie płacić trzeba, rzeczywiste odsetki są wszędzie na podobnym poziomie, o terminach WIBOR itd nawet nie będę wspominać, bo to dla mnie czarna magia. Prawda jest taka, że z bankiem nigdy się nie wygra, nie ma co wchodzić z nim w dyskusje i roztrząsać innych opcji, gdy jest już po czasie, co nie oznacza, że wcześniej nie należy się porządnie zastanowić! W końcu kupując wymarzone mieszkanie, koniec końców trzeba bankowi oddać niemal dwukrotność jego wartości, chyba nikogo na to nie stać, ale nie stać też by kupić to M za gotówkę.
My odkładać byśmy musieli następne kilka / kilkanaście lat ciągle wynajmując coś, co nas nie zadowala, zrezygnować z naszych planów i skazywać się na nieustanną frustrację z powodu kontaktów z właścicielami mieszkania. Teraz choć wiemy za co co miesiąc płacimy, o co się tak bardzo staramy i za chwilę zamieszkamy we własnych kątach:) Oto one:
widok z naszego balkonu i cześć salonu:)
moja kuchnia i Panowie z ekipy meblarskiej
przedpokój i łazienka spędzająca mi teraz sen z powiek
AAAAA jeszcze wytłumaczę o co chodziło mi z tym listem z banku, otóż wczoraj odebraliśmy pismo przypominające, że według umowy kredytowej do 30 kwietnia musimy dostarczyć do banku akt notarialny. Hmmm problemem nie jest to, że takowego aktu nie posiadamy, wręcz przeciwnie, leży on sobie spokojnie w szafie, chodzi raczej o jakiś dziwnie niezrozumiały zapis z umowy kredytowej na ten temat i to, że tak bardzo nas to zaskoczyło - dowodzi to niepodważalnie, że nie przeczytaliśmy wszystkiego dokładnie, zapomnieliśmy o czymś, do czego się zobowiązaliśmy podpisując umowę i niewiele brakowało, a nasza marża poszybowałaby w górę! Masakra... Było to dla mnie tak dużym zaskoczeniem, bo wydawało mi się, że nad wszystkim panujemy. Okazuje się, że nie, więc jutro po wizycie w oddziale po raz kolejny trzeba zasiąść do tego pisma, przeczytać je uważnie, zrobić porządne notatki i się ich mocno trzymać...
Uciekam i pozdrawiam poświątecznie jeszcze...
M.