niedziela, 29 marca 2015

kolejne wyzwanie kulinarne

Po raz kolejny powtarzam - nie jestem zbyt dobrą kucharką, cukiernikiem z piekła rodem wręcz i z pewnością nie idealną panią domu - nie oznacza to jednak, że się wcale nie staram... cały czas się staram... Wszędzie gdzie się da wyszukuję nowych prostych przepisów i próbuję, próbuję, piekę, gotuję, przypalam:) (akurat do przypalania to ja mam talent), ale pocieszam się - nie myli się tylko ten, kto nic nie robi! I właśnie...
Dostałam ostatnio przepis od Agnieszki (bratowej Jarka, córki cukierników z kilkudziesięcioletnim stażem) na coś maksymalnie prostego, a przy tym tak smacznego, że z mojego wypieku pozostało tylko tyle:


To najprostszy biszkopt z owocami - chyba nie da się go spartolić, a smak wart jest poświęcenia kilku dosłownie chwil na kręcenie mikserem:)

Składniki:
- 6 jaj
- cukier waniliowy
- 1,5 łyżki proszku do pieczenia
- 1,5 szklanki cukru
- 1,5 szklanki oliwy
- 3 szklanki mąki
- dowolne owoce

Jaja ubić z cukrem waniliowym i cukrem na gładką masę, po czym do wszystkiego dodać mąkę, oliwę i proszek do pieczenia i dokładnie wymieszać. Formę wyłożyć papierem do pieczenia i wylać do niej ciasto. Na wierzchu ułożyć owoce. Piec w temperaturze 180 stopni przez około 50 minut. 

Voila! wspaniałe ciacho do kawy na podwieczorek gotowe!




                                                                                                             M.




środa, 18 marca 2015

Snajper na pięć gwiazdek...

              Nie zawsze zgadzam się z Jarkiem w opiniach co do filmów, które oglądamy razem... On zwykle poluje na nowości science fiction, męskie strzelaniny, ewentualnie animacje, czy odmóżdżające komedie, ja lubię przede wszystkim filmy z ciekawą historią w tle i nie ważne czy to obyczajówka, romans, fantasy czy te jego strzelaniny. Nie zawsze, ale nie nigdy - nie raz i nie dwa trafiliśmy na jakieś cacuszko w tym temacie, tak też było ostatnio. Absolutnie zachwyciliśmy się filmem Snajper.


Już sam plakat (minimalistyczny, w kontrastowych barwach, skupiony na najważniejszym) zachęca maksymalnie do poświęcenia tych 135 minut na to, by poznać prawdziwą historię życia Chrisa Kyle'a, najlepszego strzelca armii amerykańskiej. Żeby nie wdawać się zbytnio w szczegóły, bo to by mogło odebrać przyjemność oglądania zachęconym, powiem tylko że jest to taki przekrój legendy o bohaterach wojennych - człowiek z ideałami wyjeżdża na wojnę w obronie swojego kraju, doskonale wyszkolony wkręca się w to co robi maksymalnie, odsuwa na bok swoje dotychczasowe życie, a po powrocie ma problemy z adaptacją do nowej sytuacji... Banał ktoś by powiedział, ale takie są właśnie realia wyjeżdżających na misje chłopaków, takich jak mój Jarek (nie on się nigdzie nie wybiera, choć to nie oznacza, że ja się nie martwię, że tak się może kiedyś przydarzyć, w końcu żyjemy w takich, a nie innych czasach)! Takiego końca obawiają się ich żony, w tym ja, taki brutalny jest świat... Film nic nie upiększa, nie dramatyzuje... Nakręcony jest świetnie, zdjęcia rewelacyjne, dialogi realistyczne, w pełni zasługuje na otrzymanego Oscara i uwagę widzów... Od nas pięć gwiazdek na możliwych pięć (co by się nawet zgadzało z najwyższą liczbą gwiazdek na amerykańskich pagonach:-)!
Oto kilka zdjęć z filmu:








aaaaa oto moja ostatnia lista książkowa:
15. S. Collins, Igrzyska śmierci
16. S. Collins, W pierścieniu ognia
Oczywiście nie zapominam o tym, że miał być pełen zapis bibliograficzny, ale obie części były pożyczone, a gdy je z wypiekami na twarzy skończyłam czytać, oddałam właścicielce zapominając uprzednio spisać co trzeba. Wszystkie części trylogii dostępne dosłownie w każdej księgarni. Uzależniające, wciągające, wspaniałe... to jedne z tych książek, do których będę wracała, a i mój zmysł polonistyczny podpowiada, że fajnie sprawdziłyby się w roli szkolnych lektur.
17. Z. Miłoszewski, Gniew, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2015 - III część trylogii o prokuratorze Teodorze Szackim, w niczym nie ustępująca dwóm poprzednim, a nawet śmielsza, drastyczniejsza, bardziej przerażająca. Dla mnie dość trudna i wymagająca dłuższej przerwy na oddech po przeczytaniu...


18. M. Alford, Stażystka, Znak, Kraków 2012 - pochłonęłam w jeden wieczór tak się rozsmakowałam w opowieściach dawnej kochanki prezydenta Kennedy'ego. Miła odskocznia od trudniejszej literatury, odprężenie i podróż do najbardziej interesujących czasów w historii świata...
19. C. S. Lewis, Lew, czarownica i stara szafa, przeł. A. Polkowski - przeczytane w formie elektronicznej. Lektura ważna dla mojej pracy, podobnie jak kolejne przedstawione poniżej.
20. M. Widmark, H. Willis, Lasse i Maja. Tajemnica meczu, Zakamarki, Poznań 2013
21. M. Widmark, H. Willis, Lasse i Maja, Tajemnica hotelu, Zakamarki, Poznań 2013
22. M. Widmark, H. Willis, Lasse i Maja. Tajemnica kawiarni, Zakamarki, Poznań 2013
23. C. Collodi, Pinokio, kolejna pozycja przeczytana w formie elektronicznej, trudno więc o bardziej dokładny zapis bibliograficzny
24. D. Gellner, Duszki, stworki i potworki, Foksal, Warszawa 2013, ilustrował M. Szymanowicz

                                                                                                                                     M.

wtorek, 10 marca 2015

Bonusik informacyjny dla kobiet w dniu mężczyzny:)




              Dużo czasu minęło od mojego ostatniego wpisu, a tu się wiosna zaczyna rozkręcać - piękne słońce, dużo witaminy D i w sumie innych witamin, bo już w sklepach się nowalijki pojawiać zaczęły (wiem wiem, to ze szklarni, jeszcze nie dogrzane prawdziwym słonkiem, ale zawsze to coś...), w między czasie przeminął nam tulipanowy w ostatnich latach Dzień Kobiet (moje tulipsy u góry dla wszystkich, acz nielicznych czytelniczek), ja zaś zaliczyłam dwa mega ciężkie tygodnie, W sumie można by powiedzieć, że z pracy nie wychodziłam... choć i tu ja uparta mogę znaleźć przynajmniej trzy pozytywne aspekty: nadgodziny to zawsze dodatkowa kasa, brak czasu dla siebie to brak czasu i sił na kłótnie z Tajgerem (wiec się trochę uspokoiło u nas) i ostatni, pewne szkolenie, mało ciekawe i w sumie nie wnoszące zbyt wiele do mojej pracy, z jednym małym ale... I dziś o tym Ale... Oto ono:


              Powyżej schemat trójkąta dramatycznego. Tej jednej jedynej informacji, którą wyciągnęłam z dwudniowego szkolenia i która pomocna może być nie tylko w mojej pracy, ale też w życiu. Okazuje się, że każdy z nas w relacjach z innymi wchodzi w pewne role, schematy - one pozornie pozwalają nam na łatwiejsze odnalezienie się w stresujących sytuacjach. Mówię pozornie, bo tak naprawdę utrudniają wręcz drogę do rozwiązania, angażując ogromną porcję energii i emocji. Jak to działa? Bardzo prosto, dlatego też podam najprostszy przykład z naszego Tajgerowego życia! Sytuacja powtarzająca się tydzień w tydzień - Martyna chce być supermenką, idealną wręcz panią domu, sprząta, gotuje, za pieczenie się nawet zabrała (:-P tak tak, za pieczenie), uwija się wręcz jak mróweczka. Bierze na siebie wszystko co może, bo kto jak nie ona - wchodzi tym samym w rolę ratownika - ale w końcu już nie może... smutna prawda dochodzi do niemądrej główki! Mówi sobie: już nie dam rady, mam dość, wszyscy mnie wykorzystują, nikt nie pomoże, na nikogo liczyć nie mogę i zaczyna robić z siebie ofiarę, prowokując tym samym innych do wejścia w rolę prześladowcy i w sumie samemu się w niego przeistoczeniu, bo raz, że skoro taka słaba jest, no to łatwo ją będzie złamać do szczętu, a dwa, że frustracja jakąś drogę ujścia znaleźć musi. I tak Martyna najpierw biedną z siebie zrobi, mąż się wkurzy bo przecież słowem się superbohaterka nie odezwała, o pomoc nie poprosiła i się pokłócą, po czym ona będzie go chciała ukarać i zamieniając się w prześladowcę wyżywać się na nim będzie i jadem kąsać... aż jej przejdzie i znowu na tryb SUPERHERO się przełączy i cykl na nowo się zacznie. 
Heh jaki prosty ten trójkąt dramatyczny, ale jaka eureka przy tym jak się to dopasuje do pewnych sytuacji z życia. Ktoś by może powiedział, że to normalka, przecież trudno, żeby się nie pokłócili, ale jak się wie o pewnych mechanizmach można przeciwdziałać - Martyna przecież nie musi strugać idealnej kury, bo nikt tego od niej nie wymaga (oprócz jej samej i stereotypów zakorzenionych w jej głowie), nie musi brać na siebie tak wiele, wystarczy prosta komunikacja i rozdzielanie obowiązków na bieżąco, a co za tym idzie nie musi w pewnym momencie dochodzić do przekonania o tym, że jest ofiarą, a potem wyżywać się za własne błędy na całym świecie. 
Niestety w szklance miodu zawsze znaleźć się musi łyżka dziegciu, bo nawet jak się wie o tych wszystkich mechanizmach, to nie oznacza, że będzie się potrafiło wyplątać z trójkąta, Trzeba dużo pracować nad sobą, żeby w ogóle w pewnych sytuacjach zauważyć, że się w niego wdepnęło - przecież dochodzą emocje... a wyplątanie jest kolejną sztuką. Ale im dłużej o tym myślę, tym jestem pewniejsza, że sprawa jest warta zachodu. Przecież w tym wszystkim chodzi o nasze zdrowie psychiczne, nasz spokój i dobre relacje z ludźmi... 
Zainteresowanych odsyłam do artykułu Jacka Santorskiego i Marka Matkowskiego "To Twoja wina!". Kiedy wchodzimy w "trójkąt dramatyczny"? 

A na koniec mały żarcik, tak przy dniu mężczyzny - znaleziony gdzieś w necie...


                                                                                                                            M.