niedziela, 30 listopada 2014

co u nas?

Odpowiedź na pytanie z tytułu zajęłaby mi całe strony A4, jeśli miałabym rozpisywać się dokładnie, bo dzieje się się bardzo dużo... maksymalne ilości pracy, przeprawa kredytowa, dodatkowe zajęcia, sprzątanie, kompletowanie gwiazdkowych prezentów, uffff skąd brać na to siły?
Prawda jest taka, że ja w pewnym momencie listopada (a mianowicie pod jego koniec) zaniemogłam, i to nie to, żeby mnie na nowo choroby rozłożyły, nie... STRES! o ogromnych oczach, nie pozwalający spać, a męczący do tego stopnia, że człowiek marzy jedynie o śnie, nie pozwalający myśleć o niczym innym jak o kłopotach i wyolbrzymiający te kłopoty niemiłożebnie! Wrrrr nie zaglądałam tutaj już długo właśnie z tego powodu...
Opowiem co nieco w skrócie! Zaczynając od najważniejszego...
W czwartek podpisaliśmy ostateczne dokumenty (jak to powiedziała moja koleżanka z dzieciństwa) na "30 szczęśliwych lat kredytowych". Z jednej strony to sukces. Uffff udało się coś, co przerażało mnie niesamowicie od momentu, gdy powzięliśmy decyzję o kupnie mieszkania. Cała męka trwała deko ponad miesiąc i zakończyła się kredytem w PKO BP. Nie wiem czy to dobrze, w końcu ani ja, ani Tajger nie jesteśmy znawcami materii bankowej, nie wiem czy ostatecznie otrzymaliśmy dobre warunki, ale cieszę się, że już mamy to za sobą, bo nie wyobrażam sobie wycieczek do DBFO i użerania się z "przemiłymi" paniami. Udało się dopiąć wszystko w przeddzień terminu wypłaty pierwszej transzy kredytu dla dewelopera, czyli w ostatnim momencie. Wrrrr nawet nie chce myśleć, co by było gdybyśmy się z tym spóźnili! A więc można sobie wyobrazić jaki stres mi towarzyszył do ostatniej chwili. Haaaa! a kiedy wróciliśmy po wszystkim do domu Martyna usiadła na łóżku i ryczeć zaczęła:) bo o mój może, zdałam sobie sprawę z tego, że od tej pory mamy ogromne długi! Jarek pocieszał, głaskał i przytulał, wiedział że inaczej emocje nie ujdą, że muszę się wypłakać. Zachował się jak prawdziwy facet, pocieszał mnie, choć zapewne sam czuł to wszystko w środku i był pełny obaw. Po kilku rozmowach i porządnym wyspaniu weekendowym (wczoraj prawi z łóżka nie wychodziliśmy) powoli dochodzimy do siebie i do przekonania, że damy radę, mamy siebie i rodzinę na którą można liczyć więc należy raczej zacząć myśleć o urządzaniu naszego Marchewkowego M, aniżeli martwić się na zapas.
Jeżeli do tych wszystkich przeżyć dołożymy jeszcze dużą dawkę pracy i moje zapędy maniakalne (chcę wysprzątać całe mieszkanie:) to wychodzi pewna mieszanka wybuchowa...
Miłym akcentem tego czasu jest kompletowanie prezentów gwiazdkowych, mamy już trzy... Pierwszego nie wyjawię, bo pewna osoba, która tego posta przeczyta za dużo by się dowiedziała (tak tak Monia, o tobie mówię), dwa kolejne to planszóweczki dla chrześnicy Jarka i jej siostry: Super Super Farmer i Wielka Góra Mądrości. Z tym trafiliśmy na 100%:), a i sami skorzystamy świetnie się bawiąc w święta, w między czasie...






Super Farmer absolutnie przetestowany i lubiany przez tą pięćsetkę znanych mi dzieci, gra druga to zwykły strzał, ale z opisu wydaje się ciekawa, więc czemu nie?
Uciekam, obowiązki gonią...
                                                                                                                                  M.

piątek, 14 listopada 2014

końcówki z kolekcji

Skoro ten blog miał być o mnie, o wszystkim co mnie dotyczy, co mnie interesuje, frapuje, przyciąga pociąga itd, to jak u każdej kobiety, tak i tu zabraknąć nie może kosmetyków.
Nie traktuje ich zapewne jak przeciętna statystyczna babka - nie są dla mnie alfą i omegą, nie wydaje na nie zbyt wielkiej kasy, często wyszukuje promocje, żeby w porfelu coś zostało po wypadzie do Rossmana albo Hebe, ale nie oszukujmy się, w naszym m1 są dosłownie wszędzie (nie jest to trudne gdy dwie osoby zamieszkują 30 m). Są ważne, jedne bardziej, inne mniej, do jednych wrócę do innych nie, a takie wpisy jak ten będę traktowała jako mini notatnik, żeby w przyszłości móc się wesprzeć przed spisaniem listy zakupów.
Jeszcze tylko słówko na temat tego, na co w kosmetykach zwracam uwagę - działanie, wydajność, zapach, konsystencja, łatwość użytkowania, wygląd opakowania - heh oczywiście wiem, że nie istnieją produkty idealne, ale fajnie jak choć 70% moich oczekiwań zostaje spełniona.

Oto moje buteleczkowe resztki:




Zacznijmy więc od Nivea, bo tej firmy ostatnio u mnie najwięcej...
Nawilżająca pianka oczyszczająca - konsystencja jak to pianka (lekka i przyjemna), zapach i opakowanie też ok, ale na tym plusy się kończą. Ja po całym dniu walki ze światem chciałabym mieć pewność, że moja twarz zostanie dokładnie oczyszczona, a ten produkt nie daje sobie rady ze zwykłym make-upem! Owszem na rano może być, ale nic więcej. Po kilku użyciach oddałam piankę Tajgerowi (on podkładu zmywać nie musi), on nie narzekał, ale on nigdy nie narzeka...
Szampon regenerujący - to już któryś z kolei z tej serii, w sumie to sprawdzony, przetestowany wielokrotnie i nie mam zarzutów. No ale ja akurat od szamponów nie mam zbyt wielu wymagań (ma się dobrze pienić i pięknie pachnieć, za resztę odpowiada odżywka). Moje włosy to ciężki temat - dość gęste, długie, przemęczone chyba tą moją tarczycą nieszczęsną, wypadają na potęgę, są suche i układać się nie chcą, a jeszcze ta ostatnia farba wrrrrr. No a mycie głowy z tym szmponem sprawia mi przyjemność więc już kupiłam kolejny:)
Lakier Volume sensation - żadna sensacja! jedyny plus to ładny zapach, ale cała reszta to porażka. Włosy nie są utrwalone tylko poklejone, nie dają się rozczesać, bo na głowie robi się jeden wielki uklej, a jak już naszarpiesz się ze szczotką lub grzebieniem to zaczyna to wszystko przypominać obraz nędzy i rozpaczy. Serio nigdy więcej!

Peeleng Slim no limit - właściwie to nie był to zły wybór, to co należy do zadań peelingu ten kosmetyk spełniał, jedyny minus to zapach. Po kilku użyciach zaczął mnie drażnić, jest zbyt intensywny nawet jak dla mnie absolutnej fanki cytrusów. I to go chyba dyskwalifikuje, bo po czasie musiałam się zmuszać żeby go użyć, a nie tędy droga!

Płyn micelarny Ideal Soft - to akurat mój pierwszy płyn micelarny (dotąd używałam toników), na razie jestem w fazie testów, może do niego wrócę, może nie, nie wiem. Wiem tyle, świetnie się sprawdzał w usuwaniu resztek makijażu, nie miał problemów z tuszem.

Serum Bioliq - to już moja druga buteleczka i jestem nim zachwycona. Absolutnie! Działa idealnie, nawilża, lekko ściąga (ale nie wyczuwalnie), faktycznie podnosi owal twarzy, łatwy w użyciu, cuuuudnie pachnie (tak jakby jabłkowo). Nie podoba mi się tylko jego opakowanie - końcówki nie da się żadnym sposobem wydobyć z butelki, o którą nomen omen zawsze obawiam się, że zbiję jak upadnie, a jeszcze i wygląda jak krople do nosa dla bobasów! aaaaa jeszcze jedno małe ale - wieczorem jakby skóra wymagała nałożenia po nim jeszcze kremu, no ale przecież to nie problem.

BB Rimmel - to też mój pierwszy kosmetyk tego typu, no i trudno tu o mądre porównania, ale mi się podobał bardzo! Idealnie kryje, rozświetla, łatwo aplikuje, wydajny (to wszystko patrząc oczywiście przez pryzmat tylko i wyłącznie podkładów, którym w niczym nie ustępuje). z pewnością do niego wrócę!

To by było na tyle...
                                                                                                                                      M.






wtorek, 11 listopada 2014

cudowne wspomnienia

Ostatnie dwa tygodnie, odkąd odebraliśmy film z naszego ślubu, troszeczkę żyjemy w zawieszniu, między wspomnieniami i teraźniejszością... Tak miło cofnąć się jeszcze choć na chwilę do tamtych momentów!











Taaaaacy tu szczęśliwi:)

 Czas już niestety kończyć te przyjemności - sprawy bieżące czekają - przeprawa kredytowa, nawał pracy w pracy i po pracy, okropne chorubska, które się do mnie przyczepiły ostatnio jak rzep i odczepić się nie chcą. Wrrrr już nawet wyjazd do domu tak nie cieszy jak w ciągłym nakręceniu myśli się jedynie o tym co będzie w środę, piątek itd.  Ale jak zerkam tak jeszcze na chwilę na te zdjęcia to i tak uśmiech wraca i szczęście i stuprocentowa pewność siebie:)
                                                                                                                                       M.